Książka
Fragment książki:
[Ksiądz Biskup] Władysław Miaroczyn był ubrany po cywilnemu. Miał na sobie dżinsy i białą koszulkę polo, a za jedyny bagaż służył mu niewielki plecak. Naciągnąwszy na głowę czapeczkę bejsbolową, wtopił się w kolorowy tłum turystów w hali przylotów. (…) Dziesięć minut później już zza szyby autobusu zachwycał się architekturą maltańskich miasteczek. Na tym skrawku lądu pośrodku Morza Śródziemnego dzieło rąk ludzkich pozostawało w niczym niezmąconej harmonii z boskim arcydziełem stworzenia. Monumentalne barokowe pałace i wymyślna ornamentyka ery renesansu przyjaźnie konkurowały z prostymi neoklasycystycznymi kamienicami. (…) Fasady tych najstarszych, sprzed pół tysiąca lat, płowiały z upływem czasu, przybierając wszelkie możliwe tonacje wyprażonej słońcem słomy. (…) Mieszkańcy wysp niestrudzenie rozświetlali blednące domy nowymi kolorami. Pokrywali drzwi, okiennice i balkony jaskrawymi odcieniami czerwieni, żółci i zieleni. Inspirowani barwami otaczającej ich natury nie stronili od intensywnego amarantu kwiatu fuksji, soczystego oranżu pomarańczowych ogrodów i lazurowego błękitu, koloru maltańskiego nieba i Morza Śródziemnego. (…)
[Miaroczyn] Patrzył na Ta’ Pinu, prawdopodobnie najpiękniejszą bazylikę na świecie, arcydzieło rąk ludzkich i symbol fałszywej miłości człowieka do Boga. Stała samotnie pośrodku szarych pól uprawnych u podnóża Ghammar, wzniesiona jakby przez przypadek na zupełnym odludziu. Jeszcze w Rzymie postanowił, że to właśnie tutaj podejmie ostateczną i nieodwracalną decyzję.
Otworzywszy palcami figę kaktusową, obnażył jej soczyste wnętrze i wybrał językiem słodki miąższ. Kubki smakowe zaszalały z radości. Pierwszy łyk wina rozkwitł w ustach owocowym bukietem. Ksiądz Władysław przymknął oczy i westchnął z chrapliwą rozkoszą. Po dwóch tysiącach lat chrześcijaństwa ludzie nadal nie mieli pojęcia, gdzie jest raj. Szukali go w metafizycznych rozważaniach i w życiu po śmierci, a najczęściej próbowali go kupić za sutą jałmużnę. Tymczasem raj był na wyciągnięcie ręki, prawie za darmo, tak jak tutaj na szarym kamienistym wzgórzu, pod błękitnym niebem, z owocem opuncji w ręku i łykiem czerwonego wina w gardle.
Targały nim jeszcze sprzeczne emocje, ale serce i sumienie były już zgodne co do werdyktu. Uniósł powieki i spojrzawszy jeszcze raz na Ta’ Pinu wzniesioną przez szalonych ludzi dla normalnego Jezusa, wyszeptał:
– Wybacz mi wszystkie moje grzechy i ten, który popełnię, ale dosyć już tego! (…)
Piotr Rutkowski