Ładowanie

Słowa

Zamknij

Książka

Artykuł w Gazecie Trybunalskiej

Artykuł dostępny pod linkiem: KLIK

Książka

Fragment książki

- Ojcze. Na pofałdowanej i gęsto porośniętej dąbrowami równinie dobrzańskiej leży wieś Brudzeń. Tam się urodziłem. To mała i zaciszna miejscowość porośnięta wokół knieją, która schodzi wąwozem aż do Skrwy. Tę ziemię podziwiałem jesienią, gdy złote brzozy gasły w niemal czarnej ścianie boru a rude pola zbiegały się ku drodze. Ojcze. Tam wabił mnie las i jego dziewicze, niesione echem odgłosy i ten głęboki wąwóz, wypełniony po brzegi jakąś dziwną tajemnicą do którego zbiegałem wiedziony właściwą mi ciekawością świata. Ojcze! Pamiętam wycie wilków. Tak. Wycie wilków i ryk jeleni. - A cóż takiego jest w wyciu wilków, młody człowieku? Ojciec Bartolomeo siedział na drewnianym zydlu. Paląca się na stole świeca oświetlała jedynie prawą stronę jego twarzy. Mrużył oczy, wgłębiając się w leżące przed nim księgi, włosy i broda łagodnie spływały na plecy, na pierś. Łysina sięgająca potylicy zdawała się delikatnie świecić blaskiem dogasającej świecy. - Ojcze! Ty jesteś z Rzymu i pewnie nie wiesz co się na wschodzie dzieje. Wilcy to bracia nasi. Kiedy głodne, wtedy polują. Takimi je Pan Bóg stworzył. Wyją kiedy księżyc świeci i dziwna jest ich melodia. W jednych budzi trwogę, innych do snu kołysze. My z dobrzyńskiej ziemi nauczeni, że bać się trzeba, kiedy wilki wyć przestają. Dają wtedy znać, że inna, groźniejsza wataha nadciąga, że trzeba broni się chwytać, bo rycerstwo zakonne idzie. Toż i teraz ziemia dobrzyńska, która od wieków nasza, w krzyżackich rękach. Niechaj im Bóg odpuści. Niech odpuści. - O braciach zakonnych mówisz Pawle. Jest tu u nas druh twój Andrzej Łaskarz, który też dziwne rzeczy o nich opowiada. Jesteś księdzem, studiowałeś sztuki wyzwolone w Pradze, jesteś bakałarzem, jesteś mistrzem. Daleki jestem aby cię o kłamstwo posądzać ale... - Ale co Ojcze? - Ale Ojciec Święty Innocenty siódmy ogromny sentyment czuje do tych rycerzy. - Ojcze, nie po to Bóg zezwolił mi kapłanem zostać, abym serce i usta swoje kłamstwem brudził. Co w sercu to i na ustach. Nie mogę mówić tak, jeślim widział co innego. Ojciec mój z rąk zakonnych zginął. Majętność moja rodowa w rękach krzyżackich. Siłą wzięta. Jakże mi mówić inaczej? - A w Pradze, na uniwersytecie słuchałeś wykładów księdza Jana Husa? - A jakże. Słuchałem. Mówił, że dobry chrześcijanin nie powinien szukać wiary w cudach, tylko w Biblii. Powinien w człowieku odnajdywać Boga. W bliźnim swoim powinien go znaleźć. Powinien naśladować Chrystusa i miłować bliźniego, jako i on życie swoje oddał za przyjaciół swoich. - A któż jest przyjacielem i bliźnim naszym? - Ojciec czcigodny raczy poddawać mnie próbie, ale odpowiem. Każdy jest bliźnim i przyjacielem naszym, kto od Boga pochodzi, każdy za kogo Pan nasz Jezus Chrystus oddał swoje życie. - A więc poganin też? - Poganin też. Trzeba go miłować jako przyszłego chrześcijanina. - Zostałeś mistrzem a nawet kanonikiem w Płocku. Dobrze, że nie spocząłeś na laurach jeno dalej chcesz nauki zgłębiać. Ale powiedz jeszcze o Janie Husie. Powiedz, co o tym wszystkim myślisz bakałarzu? - Mnie wystarczą nauki zaczerpnięte ze świętego Franciszka i z Antoniego, który tutaj, w klasztorze Świętej Marii nauczał i tu zmarł. - Sporo wiesz księże bakałarzu. Nie będzie ci tu łatwo. Zamyślasz tu w Padwie nauki prawnicze studiować? - Tak, drogi Ojcze. - Powiedz mi jeszcze, czemuś to w Krakowie nie został? Wieści do nas dochodzą, że wszechnica w Krakowie powstaje. Prawda to? -Prawda jest taka, że od dawna już istnieje, tylko Papież nie dał zgody na teologię, na prawo, dlatego upadła i teraz król nasz Władysław musi na nowo starania czynić, aby uczelnia którą zamierza stworzyć Padewskiej dorównała. To trochę potrwa. - Zatem studiuj. Jesteś przyjęty. Mistrzowie Krzyżaccy będą mieli z tobą nie lada orzech do zgryzienia. Ojciec Bonawentura pokaże ci twoje miejsce, a teraz radzę ci, abyś nie opowiadał tego, co mnie mówiłeś. Ja cenię twoją szczerość, ale inni mogą cię źle zrozumieć. Idź już do swojej celi. Będę się za ciebie modlił. Ojciec Bonawentura cię zaprowadzi. Będziecie razem z Andrzejem Łaskarzem. - Bóg zapłać Ojcze. Przyklęknął i ucałował rękę dziekana. Z dala zaczęła dochodzić i nieść się wysoko pod stropami, wzdłuż uniwersyteckich korytarzy i mieszała się pomiędzy nimi melodia pieśni gregoriańskiej Salve Regina, że nie można było dojść, skąd ów śpiew dochodził. Jednogłosowa pieśń chóralna budziła nastrój jakiejś powagi, święta, budziła refleksję. - Ojcze Bonawenturo. Gdzie tak śpiewają? Ojciec Bonawentura, mocno posunięty już w latach człowiek, przygarbiony i podpierający się laską szedł wolno. Zapytany przystanął, podniósł głowę do góry. - Cóżeś rzekł synu? - Gdzie tak pięknie śpiewają Ojcze? - A jak to gdzie! Toż w kaplicy, mój synu. Najpierw pokażę ci miejsce do spania i nauki, potem kaplicę. Przyjdź do kaplicy na nieszpory, zobaczysz jak pięknie śpiewają. Tutaj synu słychać tylko chorał albo nie słychać nic. Tak już jest. Tu przynieś swoje bagaże. Weszli do dużej sali przeznaczonej na noclegownię dla studentów. Widok szeregów łóżek ustawionych pod oknami nie wyglądał zachęcająco. W drugim końcu sali stał stolik, dwa krzesła a nad nimi obraz Jezusa Chrystusa z otwartym sercem. - Ojcze, toż w Pradze mieliśmy cele czteroosobowe! - Tutaj tylko spać będziesz synu. Czyżby było ci niewygodnie? Odpowiedział cicho Ojciec. - Ależ skąd! - Studentów z każdym rokiem więcej a miejsca mało. Kampus mały. Refektarz mały. - Powiedz mi jeszcze Ojcze, gdzie spotkać mogę Andrzeja Łaskarza? - A gdzież go teraz chciałbyś spotkać jak nie w auli? Toż teraz wykłady trwają. Musisz poczekać. Wszedł do kaplicy. Chórzyści skończyli już śpiewać południową modlitwę godzin, zapanowała cisza. Słońce przedzierające się przez kolorowe witraże rzucało barwne światła na ołtarz, na umieszczony w nim krzyż i przybitą doń figurę Zbawiciela. Wydawało się, że ukrzyżowany Chrystus niesiony na bajecznie kolorowych obłokach płynie gdzieś daleko, w niebiosa. Szybko upływały chwila za chwilą. Nagle kolorowe światła znikły, w kaplicy zrobiło się ciemno, tylko światła świec mrugały po ścianach, oświetlały ukrzyżowanego. I zdawać by się mogło, że z przebitego boku Chrystusa płynie jeszcze krew i woda, że mięśnie rąk kurczą się jeszcze w bólu spowodowanym przebiciem gwoźdźmi dłoni. Nagle jakaś błyskawica, jakiś grzmot i jakby głos wołający prosto z nieba „Ojcze przebacz im, albowiem nie wiedzą co czynią”. Siedział jeszcze długo w kaplicy, przerzucając w palcach koraliki różańca i przypatrywał się twarzy ukrzyżowanego. Była cicha, spokojna, jakby pogodzona ze śmiercią. Nie zauważył nawet, kiedy ponownie do kaplicy wszedł Ojciec Bonawentura. - Księże Pawle. Czas na obiad. Wszyscy czekają.

Marian Grotowski, Włodkowic, fragment powieści

Książka

Artykuł na Niedziela.pl

Artykuł dostępny pod linkiem:

KLIK

Ta strona używa plików cookies.
Dowiedz się więcej o polityce plików cookies klikając tutaj