Ładowanie

Słowa

Zamknij

Książka

Fragment książki:

Kiliński to niezwykły człowiek. Jest prostym szewcem, ale mądrości i odwagi w nim więcej niż w niejednym generale.

Marian Grotowski, Szewc, fragment

Książka

Fragment recenzji:

Wiem, że już kiedyś o tym mówiłam, ale powtórzę to jeszcze raz - Polacy mają na tyle intrygującą historię, że warto się z nią zapoznać. Zwłaszcza z tym okresem, który opisuje autor. Nie był on dla Polaków zbyt prosty, ale pokazuje, jakiego mamy ducha walki, jak potrafimy iść po swoje, nawet gdy rzuca się nam kłody pod nogi. Początkowo nie umiałam wgryźć się w fabułę, trochę problemu stanowił dla mnie język, jakim posługiwał się autor. Potrzebowałam czasu, by wejść do tego świata. Kiedy w końcu mi się to udało, książka mnie wciągnęła. Wciąż mam wrażenie, że niewiele wiem o tych czasach, bo w szkole tylko się przez nie przelatuje. Była konstytucja, super, fajnie, ale potem przyszedł kolejny rozbiór. I w sumie tyle. Widać, że autor pasjonuje się tym okresem historycznym. To czuć w każdym słowie. Świat przedstawiony jest wykreowany w bardzo wiarygodny sposób, ma się wrażenie, że faktycznie przeniosło się w czasie. Potrafi opisać rzeczy tak, by nie zanudzić czytelnika, a to jest ważne w tego typu książkach, bo można bardzo łatwo odstraszyć potencjalnych odbiorców. Nie jestem w stanie właściwie do niczego się przyczepić. Tak, początkowo miałam problem z warstwą językową, ale szybko udało mu się go pokonać. Gdybym miała odpowiedzieć na pytanie, dla kogo jest ta książka, to nie wiem, czy byłabym w stanie na nie jednoznacznie odpowiedzieć. Myślę, że każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Zarówno młodsi, jak i starsi czytelnicy. Nie musicie obawiać się tego, że język bardzo was przytłoczy. Autor starał się oddać ducha tamtych czasów, lecz postarał się przy tym o to, by całość była w miarę łatwa w odbiorze dla współczesnego czytelnika. To porządnie napisana książka historyczna. Marian Grotowski opowiada o historii z pasją, próbując nią zarazić innych. Wzbudza przy tym emocje, każe zastanowić się nad tym, co się wydarzyło. Co sprawiło, że sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej. Jeśli szukacie opowieści o czasach, gdy królewska Polska chyliła się ku upadkowi, polecam tę powieść. Myślę, że przypadnie do gustu pasjonatom historii.

Pani M, https://sztukater.pl/ksiazki/item/31226-szewc.html

Książka

Fragment książki:

Kossakowski szarpany za odzież i włosy, opluty, kłuty kosami przechodził ze spuszczoną głową. Kiedy wszedł na salę sądową, przywitały go jakieś odruchy niechęci, jakieś westchnienia będące wyrazem odrzucenia czy wstrętu. Sala sądowa nie była jeszcze przygotowana do rozpoczęcia procesu. Ustawiono stół sędziowski, ktoś przyniósł orła, którego naprędce przybito do ściany, ktoś przyniósł z pobliskiego kościoła krzyż. W końcu kazano oskarżonemu podejść do stołu. -Oskarżony Kossakowski. Nadano ci tytuł biskupa, ale według nas jesteś zdrajcą i jedynie do takiej godności masz dzisiaj prawo, dlatego nie będziemy cię tytułować biskupem. Z dowodów, jakie nam tutaj przedstawiono, wynika, żeś się całkowicie zaprzedał obcej, rosyjskiej potencji. – Nie tylko ja, ale i król i prymas pospołu ze mną stać tu powinni – bełkotał niewyraźnie. – W ambasadzie rosyjskiej znaleziono kwity przez ciebie podpisane, żeś kilka razy od carycy Katarzyny Drugiej pieniądze przyjmował. Raz siedemset pięćdziesiąt czerwonych złotych za kwartał w  1789 roku i drugi raz w 1790 roku, też siedemset pięćdziesiąt złotych. – Inni teeeż braliii – wybełkotał z pełnymi piany ustami. – Czy to prawda, żeś wziął od carycy cztery tysiące dukatów na skaptowanie sześćdziesięciu posłów na sejm grodzieński, zwany sejmem hańby i że ten sejm przygotowywałeś? – Uznanie drugiego rozbioru Polski było zgodne z przysięgą konfederacką – odpowiedział drżącym i rwącym się głosem podobnym bardziej do kwiku świń niż do ludzkiego głosu. – Dlaczego przystąpiłeś do konfederacji targowickiej? Dlaczego podpisałeś drugi rozbiór Polski? – Podpisałem po to, żebym pieniądze mógł wziąć. Ale biskup nietykalny jest! Nie wiecie? Nie macie prawa mnie sądzić! Nie macie prawa. Mnie tylko sąd papieski ma prawo sądzić! Osoba biskupa świętą jest! Odpowiedziało mu milczenie. Tylko z daleka, sprzed ratusza dochodziły krzyki ludzi, którzy jeszcze dziś chcieli być świadkami śmierci skazanych, chcieli zobaczyć ciężką i surową rękę sprawiedliwości. Zaglądali do okien, wpychali się do drzwi. – Wprowadzić następnego – rozkazał przewodniczący składu sędziowskiego. Wszedł hetman wielki koronny Piotr Ożarowski. – Piotrze Ożarowski – pytał jeden z sędziów. – Czy na sejmie grodzieńskim podpisałeś zgodę na rozbiór kraju? – Podpisałem. – Czy brałeś za to pieniądze? – Brałem i jeszcze biorę – odpowiadał Ożarowski. – Czy wydałeś wojsku polskiemu ordynanse na łączenie się z Moskalami i na bicie Polaków? – Tak, wydawałem takie ordynanse. - To by już było na tyle. Więcej nam wiedzieć nie potrzeba. Wprowadzić następnego! Wprowadzono Józefa Ankwicza, zdrajcę i sprzedawczyka. Wraz z nim wszedł na salę Kiliński i Konopka. – Panie prezydencie Zakrzewski. Prosimy o chwilę rozmowy – zaczął pan Kazimierz. – Tylko gdzieś z boku, żeby nie przeszkadzać. – Chodźcie do mojego gabinetu. No, słucham panów. – Panie prezydencie, z Kossakowskiego trzeba zdjąć sakrę biskupią. Biskupa nikt nie będzie chciał wieszać i prędzej do samosądu niż do egzekucji dojdzie. A i z papieżem lepiej w zgodzie żyć, dopóki nam sprzyja. Co zrobić!? Kto ma prawo zdjąć z Kossakowskiego biskupstwo? – Nie wiem, nie wiem. Ot i mamy problem. U prymasa jest nuncjusz papieski Lorenzo Litta. Idźcie panowie do niego i zażądajcie zgody na egzekucję. Innej rady nie widzę. Idźcie szybko, bo zaraz wyroki będą podpisane. – Panie prezydencie, pójdzie pan z nami. Niech pan zabierze ze sobą dowody jego zdrady. Sędziowie niech ogłaszają wyrok, ale biskupa niech nie wydają – powiedział Kiliński. Michał Poniatowski, prymas, siedział ze swoim gościem w  sali gościnnej swojego pałacu przy Senatorskiej. Nagle jakiś hałas, jakiś szum i krzyk prymasowskiej służby i do sali gościnnej z hukiem wpadło kilku mężczyzn. – Co to jest!? Co to ma znaczyć!? – krzyknął prymas. – Wybacz, księże prymasie, ale nie czas na konwenanse i grzeczności – powiedział prezydent. – My nie do ciebie, ale do nuncjusza apostolskiego, którego tu dzisiaj gościsz. – Jak śmiesz...!? – Śmiem, bo sytuacja jest taka, że śmiem. Wasza eminencjo – zwrócił się do nuncjusza. – Żądamy, abyś święcenia biskupie raczył zdjąć z  Józefa Kossakowskiego, który winien jest zdrady Rzeczpospolitej i dzisiaj jako zdrajca przez Sąd Najwyższy Kryminalny został skazany na śmierć przez powieszenie na szubienicy. Nie chcemy wieszać biskupa, tylko zdrajcę. – Kim jesteś, synu, który uważasz, że masz prawo żądać czegokolwiek ode mnie? – Jestem prezydentem Warszawy. – Jak sądzę, tymczasowym prezydentem. Na pewno wiecie panowie, że nie mam prawa zdejmować sakry biskupiej. Jeżeli dowody, jakie przeciwko niemu macie są wystarczające, skierujcie sprawę do Sądu Papieskiego w Rzymie. Możecie pokazać nam jakieś dowody tej zdrady? – Nie mamy możliwości czekania na sąd papieski – powiedział Kiliński. – Biskup Kossakowski dzisiaj poniesie karę za swoje zbrodnie i zostanie powieszony jako zdrajca albo lud Warszawy sam wykona na nim wyrok. Nie mamy innej możliwości. Winien jest zdrady. Brał pieniądze za kaptowanie do zdrady. Winien jest śmierci wielu naszych ludzi i wielu jeszcze przez niego krew przeleje, broniąc praw do Ojczyzny naszej. – Ale ja nie mam prawa. Bez zgody papieża i kapituły nie mam prawa. Ponadto przedstawione mi dokumenty nie dyskryminują go jako biskupa. – Zdradził Rzeczpospolitą! – Zatem niech przed jej trybunałem odpowie. Sami już wiecie, co macie robić i moja w tej sprawie interwencja nic nie pomoże. Musicie tylko zdać sobie sprawę z konsekwencji waszych poczynań. A te dokumenty wyślijcie papieżowi Piusowi Szóstemu. – Przed Trybunałem Rzeczypospolitej dzisiaj odpowiadał i ten wydał wyrok na niego. – Zatem i  ten wyrok prześlijcie papieżowi. Jego sakra i honory starły się zdradą, jakiej się dopuścił. Tymczasem w ratuszu zakończono już proces. Wszystkim oskarżonym udowodniono, że zupełnie i całkowicie na usługi obcej potencji zagranicznej, rosyjskiej zaprzedali się, że pobierali za to od carycy Katarzyny pensje, że przystąpili do zdradzieckiej konfederacji targowickiej, że uczestniczyli w przygotowaniach i uczestniczyli w grodzieńskim sejmie hańby i tym samym przyłożyli ręce do drugiego rozbioru Polski. Wszystkim oskarżonym zarzucono bezprawne przywłaszczenie sobie różnych tytułów i godności w  Rzeczypospolitej. Wszyscy czterej zdrajcy zostali skazani na śmierć przez powieszenie z rygorem natychmiastowego wykonania wyroku. Wyrok odczytano publicznie, a zebrani zaczęli wiwatować, klaskać i śpiewać: Hej my Krakowiacy nosim guz u pasa Powiesim sobie króla, powiesim prymasa I była w tym śpiewie i okrzykach radość. Radość pełna smutku i goryczy. Jakby jakiś ogromny ciężar, przyciskający do ziemi, nagle spadł z serca. Ręka sprawiedliwości uniosła się nad tymi, którzy partykularne interesy wynieśli ponad dobro Ojczyzny, nie licząc się z cierpieniem i niedolą prostego człowieka. Nie licząc się z tymi, którzy dla ratowania Ojczyzny rzucili na szalę swoje życie, dobro swoich rodzin i bliskich. Ożarowski, Ankwicz i Zabiełło natychmiast zostali wyprowadzeni na rynek i wśród radości tłumów powieszeni na swych szubienicach, na których umieszczono napisy „Kara za zdradę Ojczyzny”. Szpaler zbrojnych prowadził Kossakowskiego w kierunku klasztoru dominikanów. Świeżo powieszeni na Starym Rynku kiwali się jeszcze na swoich sznurach. Do tej pory czuł się chroniony przez swoją sakrę biskupią, jakby bezkarny. Widok powieszonych odebrał mu resztę nadziei na uratowanie życia. Szarpany, lżony, opluty, popychany kosami i bagnetami nie miał już żadnej nadziei na ratunek. – Patrzcie! Diabeł w purpurę się wystroił i biskupa udaje! Brrr! – szydzono. – Pocałuj biskupa w… pierścień! – Diabłu widły dajcie! Nie pastorał. Widły! – Ty! Biskup! A powtarzaj sobie! Mam rogi na łbie i ogon u zadka! Ha, ha, ha! Dominikanin Antonin Malinowski stał na schodach prowadzących do świątyni. Żałosny widok człowieka małego, opętanego strachem budził współczucie. Jeszcze kilka dni temu jedno spojrzenie Kossakowskiego powodowało, że jego rozmówcy milkli. Pełen pychy hierarcha dziś nie potrafił zachować resztek godności. – Biskup płocki Szembek powinien tu razem ze mną stać. Prymas powinien być powieszony. I król też! Tylko mnie chcecie powiesić? Ich też osądźcie. – Wejdźmy do kościoła – zaprosił dominikanin. – Nie godzi się publicznie, na ulicy biskupa szat pozbawiać. – Nie może to być, ojcze – zaprotestował Kiliński. – Sam na siebie tę sromotę ściągnął, wiernym swoim, którym pasterzem i przewodnikiem być powinien, śmierć i nieszczęście gotując, niech więc sromota jego publiczną będzie do końca. – Zatem pokażcie mi wyrok. – Oto on. Ojcze, chcemy ukarać Kossakowskiego za zbrodnie, jakich wobec Ojczyzny się dopuścił. Nie chcemy wieszać biskupa. Ale jeżeli innego wyjścia nie będzie? – Zatem dobrze. Biskupie Kossakowski, za zbrodnie twoje, jakich wobec Ojczyzny, której winieneś miłość i wierność okazać się dopuściłeś, pozbawiam cię sakry biskupiej. Odtąd nie będzie cię ona chronić. – Nie masz żadnego prawa nade mną – wybełkotał biskup. – Nade mną tylko papież i kapituła! – Za nieprawości twoje odbieram ci pierścień biskupi. Milicjanci pilnujący Kossakowskiego ściągnęli pierścień z jego palca i podali dominikaninowi. – Za nieprawości twoje odbieram ci krzyż biskupi – mówił dalej zakonnik. Zdjęto z szyi skazańca krzyż i podano mnichowi. – Za to, coś uczynił, pozbawiam cię infuły, paliusza i pasa biskupiego. Od tej chwili jesteś zwykłym księdzem. Czy przed śmiercią chcesz się wyspowiadać? – Nie masz żadnego prawa nade mną – skomlał. – Prymasowi prymasostwo odbierz! Króla parobkiem uczyń. Szembeka i innych biskupów zdegraduj. Niech tu razem ze mną zawisną! – Kiedy nie masz odwagi pojednać się z Bogiem, ci, których zdradziłeś, zdejmą z ciebie sutannę. – Do piekła z nim. Niech go diabły na widły biorą i do kotła – krzyczał tłum. – Tylko tego jest wart! Ktoś przyniósł wcześniej przygotowaną szubienicę. Rozebrany do bielizny patrzył na umieszczony wysoko napis „Kara za zdradę Ojczyzny”. – Panie Konopka – Kiliński szarpnął pana Kazimierza za rękę. – Chodźmy już stąd. Już nie mogę na to patrzeć. Chce mi się wymiotować. – Bo jest w tym wszystkim, panie Kiliński, coś obrzydliwego. W tej małości możnych, w zachowaniu tłumów. – Ma pan rację, panie Kazimierzu. Jest coś obrzydliwego w zachowaniu małych, którym powiedziano, że są wielkimi i jest coś strasznego w zachowaniu tłumu, tylko że zachowanie tłumu można zrozumieć.

Marian Grotowski, Szewc, fragment

Książka

Fragment książki:

Wiosna dosyć długo w tym roku zwlekała, toteż zwały brudnego śniegu prawie do końca kwietnia piętrzyły się na ulicach i podwórkach. Poranki straszyły mrozem i mgłą, wieczory wiatrem i deszczem. Ściekającą dachami deszczówkę poranne przymrozki zmieniały w zwisające z rynien i  gzymsów sople. Wyłożone brukiem Krakowskie Przedmieście zamieniało się w ślizgawkę, by wraz ze wznoszącym się ponad mury zamku królewskiego słońcem zaświecić płynącymi wzdłuż rynsztoków strugami wody. Pomimo niesprzyjającej aury Trakt Czerski, prowadzący podróżnych z najdalszych zakątków kraju wprost do zamku królewskiego od samego rana wypełniał się kupcami oferującymi przybyszom swoje towary. Ożywiony ruch trwał do wieczora, a kiedy słońce schowało się za wieże kościoła świętej Anny, wzdłuż całego Traktu Królewskiego zapalano latarnie uliczne, okna zaczęły świecić światłem świec i łuczyw. Matka Boska Passawska jakoś smutnie spoglądała w głąb opustoszałej ulicy. Ustawione wokół niej świece i codzienne świeże, przynoszone przez okolicznych mieszkańców, jak i przybyłych na sejm możnowładców kwiaty, nie rozjaśniły jej oblicza. Wśród pałaców i dworów, wśród wyniosłych kościołów, smagana deszczem i  wiatrem daremnie oczekiwała choćby jakiegoś westchnienia spod stóp swojego cokołu. Samotnie spoglądała w ciemność miasta, dźwigając na rękach swoje dzieciątko. Kiedy gasły uliczne latarnie, a świece zdmuchnął wiatr, tylko światła okien sali senatorskiej i sali tronowej na zamku wciąż jeszcze majaczyły wśród nocy. Za dnia wiele dostojnych głów chyliło się w pokłonach, spiesząc na obrady sejmu. A tematów do obrad było sporo. Anarchizacja życia państwowego, wszechobecność prywaty, brak pieniędzy na wojsko, oświatę, niszcząca kraj buta oligarchów widzących jeno własne interesy, nieczułych na niedolę innych, na los Ojczyzny, na upadek obyczajów. Jakiekolwiek próby naprawy Rzeczypospolitej, które z konieczności i dla dobra publicznego mogły spowodować uszczuplenie fortun magnackich, kończyły się okrzykiem: „Weto!” To właśnie słabość władzy, swarliwość, prywata i zaprzaństwo tych, którzy z racji sprawowanych przez siebie urzędów na straży interesów publicznych stać powinni, doprowadziła do pierwszego rozbioru Polski. W taką właśnie dziedzinę wkraczali zaborcy, nie napotykając żadnego oporu. Nikt nie stanął w obronie, nikt nie wydobył miecza z  pochwy, nie krzyknął: „Nie pozwalam!”. Wielu magnatów, piastujących najwyższe urzędy w Polsce, a byli to często ludzie skoligaceni z dworami Austrii, Niemiec, Szwecji; wyznania protestanckiego, kalwini i luteranie, uzyskawszy gwarancję nienaruszalności swoich fortun rozpoczęło współpracę z zaborcami. Tylko nieliczni, śladem króla Stanisława Augusta Poniatowskiego podjęli się porządkowania spraw w Rzeczypospolitej. Przywoływano w pamięci słowa księdza Piotra Skargi: „Boże, Rządco i Panie Narodów, z ręki i karności Twej racz nas nie wypuszczać. Wzbudź w nas szeroką i głęboką miłość ku braciom i naszej najmilszej matce – Ojczyźnie naszej”. Ożywienie nastrojów patriotycznych odsłoniło tajone przez wielu możnych i posłów poglądy oraz wyzwoliło tłumioną dotąd chęć odnowy suwerennego bytu państwa. Nasłuchała się też Matka Boska kłótni i swarów, nasłuchała. Bili jej pokłony konfederaci barscy broniący przywilejów szlacheckich, kłaniał się sam król Stanisław wyjeżdżając na spotkanie z Katarzyną, pogardliwie nazywaną „obrzydliwą Niemrą”. W końcu przyszło opamiętanie. Działający od czterech lat sejm zniósł Liberum Veto, powołał do życia Komisję Edukacji Narodowej, ustanowił podatek na utrzymanie stutysięcznej armii i przystąpił do prac nad ostateczną treścią pierwszej w dziejach Europy Ustawy Rządowej, zwanej konstytucją. Zbliżał się maj 1791 roku. Zwlekająca z nadejściem wiosna momentalnie i żwawo wkroczyła w krajobraz polskich wsi i miast. Zielonością buchnęły lasy i puszcze, łąki upstrzyły się wielością barw, umaiły polnymi kwiatami przydrożne kapliczki, sady zaśnieżyły bielą jabłoni i wiśni. Także i Matka Boska z Krakowskiego Przedmieścia jakby poweselała, jakby na jej kamiennej twarzy pojawił się jakiś nikły promyczek uśmiechu, a może nadziei.

Marian Grotowski, Szewc, fragment

Książka

Opis książki:

Polska z czasów uchwalenia Konstytucji 3 Maja i przed dwoma ostatnimi rozbiorami. W Warszawie po ogłoszeniu pierwszej polskiej konstytucji podnosi się wrzawa. Magnaci w obawie przed reakcją carycy Katarzyny II starają się ułagodzić ją obietnicami posłuszeństwa, jednocześnie zdradzając swoją ojczyznę. W tym czasie król Stanisław August Poniatowski, pod presją swoich doradców i nacisków ze strony władczyni Wszechrusi, jak chorągiewka zmienia swoje postanowienia, ostatecznie przyłączając się do konfederatów targowickich. Garstka niezłomnych patriotów, za sprawą swojego oddania Ojczyźnie, przyciąga rzesze Polaków zdolnych do walki na śmierć i życie. Pośród nich znajduje się m.in. Jan Kiliński, Tadeusz Kościuszko, generał Dąbrowski, generał Zajączek, Hugo Kołłątaj, a także książę Józef Poniatowski, bratanek króla. Autor w niezwykle plastyczny sposób wprowadza czytelnika w fabularyzowaną wersję historii Polski, przybliżając w detalach realia tamtych czasów.

Książka

Fragment książki:

Po całkowitym złamaniu oporu powstańczej Warszawy zatknięto na jej murach sztandary najpotężniejszej monarchini, carycy Wszechrosji Katarzyny II, po czym nastąpiło coś, o czym powinni pamiętać wszyscy, którzy dla zapewnienia sobie przywilejów, władzy czy bogactwa upraszają o pomoc obce mocarstwa. Po świście pocisków i łoskocie bomb rozległ się jęk i lament ze wszystkich stron miasta. Uderzono na trwogę w dzwony. Ten, jakże ponury, dźwięk mieszając się z lamentem płaczących, wypełniał powietrze. Nastąpiła rzeź Pragi. Straszny to był widok, straszny przelew krwi. Każdy kawałek ziemi pokryty był ciałami zabitych. Wszystkie podwórka, wszystkie place zasłane były pomordowanymi, krew płynęła potokami. Czerwona od krwi Wisła niosła swym szybkim nurtem ciała tych, którzy szukając w jej toni schronienia, utonęli. Nie sposób wytworzyć sobie prawdziwego obrazu tego ogromnego mordu, nie będąc jego naocznym świadkiem. Na każdym kroku widać było zamordowanych i rannych, różnego wieku i płci. Na brzegu Wisły piętrzyły się sterty świeżo zamordowanych żołnierzy, księży, Żydów, kobiet i dzieci, starców i niemowląt oderwanych od piersi matek. Serce w  człowieku pękało, usta nie mogły wypowiedzieć jednego słowa, obmierzłość tego obrazu przygniatała człowieka do ziemi. Każdego, bez wyjątku, Polaka nadziewano na bagnet, a głowy rozbijano pałkami albo siekierami. Mordercy, zapytani dlaczego tak postępują, odpowiadali: - Eto wsie niewiernyje sabaki. Ani srażalis protiw nas i dałżny umieriet. - Okropny był widok Pragi. Trupy pomordowanych i zbroczonych krwią, obnażone ciała żołnierzy, pozabijane konie, gdzieniegdzie drgające jeszcze w śmiertelnych konwulsjach członki umierających rzucano na kupy, jednych na drugich. Całe miasto tonęło w pożarach i dymie. Z trzaskiem waliły się dachy. W cały ten przerażający obraz wkomponowało się jakby klątwa, wycie rozjuszonego kozactwa. Dwudziestego czwartego października 1795 roku, to znaczy jeszcze w  czasie trwania insurekcji, Rosja, Prusy i Austria dokonały trzeciego rozbioru Polski. Piątego listopada skapitulowali obrońcy Warszawy, 16 listopada nastąpiło ostateczne rozwiązanie oddziałów powstańczych, a król Stanisław August Poniatowski po klęsce insurekcji i na żądanie carycy Katarzyny II pod nadzorem dragonów udał się do Grodna gdzie nadzór na nim sprawował jeden z rosyjskich generałów. Abdykował 25 listopada 1795 roku, czyniąc tym samym Rosję depozytariuszką korony polskiej. Rzeczpospolita na wiele, wiele lat zniknęła z mapy świata, a Matka Boska z Krakowskiego Przedmieścia smutnie spoglądała w głąb ulicy, kiedy na mocy Konstytucji Królestwa Polskiego ogłoszonej przez cesarza Rosji i króla Polski, cara Aleksandra Pierwszego, do pałacu Koniecpolskich wprowadzał się namiestnik władcy Wszechrosji Wasyl Łanskoj.

Marian Grotowski, Szewc, fragment

Książka

Fragment książki:

W pobliżu Ksawerego Branickiego, warchoła i krzykacza, i Janikowskiego, przybocznego hetmana, znanego z burd i bijatyk, przysiadło dwóch tęgich rębajłów. Króla, ubranego na tę okoliczność w mundur Korpusu Kadetów otaczali uzbrojeni szambelanowie. Plac zamkowy wypełnili Towarzysze Narodowej Kawalerii Konnej pod dowództwem księcia Józefa. Sam książę udał się do izby senatorskiej. Mieszkańcy stolicy zajęli wszystkie pobliskie ulice i bramy. Pomimo napięcia, wszyscy z drżeniem serc oczekiwali zaprzysiężenia wiekopomnego dzieła. Jan i Julian wprowadzeni do sali przez Kołłątaja, zajęli miejsca na końcu i z zainteresowaniem przysłuchiwali się ceremonii rozpoczęcia obrad. Doprowadź więc godny marszałku – król Stanisław zwrócił się do marszałka Małachowskiego – dzieło dzisiejsze do końca, abym wiedział, czyli dzień dzisiejszy mam kłaść między szczęśliwymi, czyli też zapłakać nad Ojczyzną naszą. Marszałek podszedł ku miejscu, skąd zwykle kierował obradami, usiadł na przeznaczonym dla siebie fotelu i uderzył trzykrotnie swoją laską o podłogę. – Otwieram posiedzenie sejmu. Za chwilę miłościwie nam panujący król Stanisław August Poniatowski złoży przed nami uroczystą przysięgę, że postanowień Ustawy Rządowej, jako jedynej gwarancji naprawy Rzeczypospolitej, strzec będzie jako najwyższego dobra. Zapraszam zatem przed tron królewski biskupa krakowskiego, Feliksa Turskiego z Biblią. Biskup przeciskał się przez tłum zgromadzonych. Nagle jakiś szum, jakieś larum rozległo się wśród posłów. Przeraźliwy płacz dziecka zagłuszył wrzawę, jaką spowodowało pojawienie się na sali panów Szczęsnego Potockiego i Franciszka Ksawerego Branickiego, zajadłych wrogów króla i przeciwników konstytucji. – Będziesz płakał, królu! Będziesz płakał, jako ja i wielu dziś płacze, jako i Polska, Ojczyzna nasza umiłowana płakać będzie – wrzeszczał poseł Suchorzewski, ciągnąc za sobą kilkuletniego chłopca. - Widząc krzywdę, widząc niewolę, jaką ty, królu, Ojczyźnie naszej i jej obywatelom, wraz ze stronnikami i poplecznikami swymi szykujesz, łamiąc uświęcone obyczajem i wielowiekową tradycją prawa i przywileje szlacheckie, przywiodłem tu syna swojego i da Bóg, że nie zabraknie mi odwagi, aby tym oto nożem – wyjął z zanadrza okazały turecki kindżał – przeciągnąć po jego gardle. Lepiej, by oczy jego nie oglądały hańby i niewoli, jaką nam szykujesz. Królu, nie czyń tego! Krzyk sztywnego ze strachu chłopca zamienił się w pisk i uwiązł w gardle, kiedy poseł rzucił się na twarz przed królewskim tronem. – To hańba! – zerwał się z krzesła poseł Stanisław Kublicki. – Jam jest Litwin, nie Polak, ale nie pozwolę, by w błazeńskich popisach warchołów utonęła Rzeczpospolita. – Nie pozwolę! - I ja nie pozwolę! I ja! Kolejni posłowie zrywali się ze swoich miejsc, by publicznie dać wyraz swojemu wzburzeniu wystąpieniem Suchorzewskiego, i byliby pewnie zadeptali gnieźnieńskiego posła, gdyby nie wielkolud Kublicki, który podniósł krzykacza i  umieścił w  spokojnym miejscu. W tym samym czasie przyboczny hetmana, niejaki Janikowski, nie lada rzezimieszek, chcąc skorzystać z zamieszania, zapytał: – A co, panie Ksawery, machniemy? Jeden z  pilnujących Branickiego, szlachcic Piotrowski, równie sprawny rębacz i zabijaka, cedząc przez zęby odpowiedział krótko i treściwie: – Wara chamie! Tylko spojrzał zmarszczonym czołem na Janikowskiego, a ten jakoś dziwnie szybko zamilkł i schował się za plecami swojego mocodawcy. Powoli na sali zapanowała cisza. Biskup Feliks Turski zbliżył się do królewskiego tronu, trzymając przed sobą Biblię. Król powstał, wyciągnął prawą rękę i położył ją na księdze, w lewej trzymał tekst konstytucji. Kto żyw, komu w piersiach biło polskie serce, na ten widok wstrzymał oddech. Była bowiem w tym niezwykłym obrazie, w tej ciszy, jakaś nadludzka moc, która pozamykała usta największym warchołom i mącicielom. Była w niej siła, która kruszyła najtwardsze i nieczułe serca. Najbardziej zajadli przeciwnicy konstytucji, siedząc w swoich ławach, nagle stali się jacyś mali, cisi, jakby nieobecni. Biskup zbliżył się do królewskiego tronu, wyciągnął przed siebie Biblię i zwrócił się do króla: – Miłościwie nam panujący królu, za chwilę złożysz przysięgę, że konstytucji, którą sejm nasz mając na względzie dobro i bezpieczeństwo Ojczyzny naszej umiłowanej ułożył, nie złamiesz. Oto Biblia. Królu! Nie tylko przed nami, ale i przed tronem Stwórcy Najwyższego, Boga w Trójcy Świętej jedynego, przysięgać będziesz. Mimo wcześniejszej, pełnej napięcia i niepewności atmosfery, zapanowała cisza. Cisza tak głęboka, jakby całe wieki przetoczywszy się przez ziemię naszą, tu, w  zamku królewskim na chwilę się zatrzymały. – Godny marszałku sejmowy – powtórzył raz jeszcze król – doprowadź więc dzieło dzisiejsze do końca, abym wiedział, czyli dzień dzisiejszy mam kłaść między szczęśliwemi, czyli też zapłakać nad Ojczyzną moją. Marszałek Małachowski podszedł do tronu. Król wstał, położył swoją prawą rękę na Biblii i zaczął: – „W imię Boga, w Trójcy Świętej jedynego. Stanisław August, z Bożej łaski i woli narodu Król Polski wraz ze Stanami Skonfederowanymi, naród polski reprezentującymi, uznając, iż los nasz jedynie od ugruntowania i wydoskonalenia konstytucji narodowej zawisł, wolni od obcej przemocy, drożej nad życie ceniąc niepodległość, dla ocalenia Ojczyzny Naszej niniejszą konstytucję uchwalamy i tę jako świętą deklarujemy”. Donośny głos króla brzmiał coraz bardziej stanowczo i twardo. Odbijał się od ścian i uciekał przez otwarte okna na plac i ulice, gdzie zebrana rzesza mieszkańców miasta otwartymi ustami chwytała każde słowo, każdy dźwięk. Rozstawieni wokół pałacu Towarzysze Kawalerii Narodowej strzegli porządku wśród zgromadzonych. Gdzieniegdzie nieśmiało dały się słyszeć okrzyki: – Gnębiciele przywilejów szlacheckich! Grabarze wolności naszej! W innym miejscu, ze zdwojoną siłą zagłuszając niezdarne popisy niewielkich grup wichrzycieli, wybuchały okrzyki: – Wiwat król! Wiwat sejm! Wiwat Ojczyzna nasza! Przywykłe do bitewnej wrzawy konie kawalerii, zaczęły niespokojnie stukać kopytami o  bruk, gotowe w każdej chwili ponieść swoich jeźdźców do walki. Spięte ostrogami zachowywały spokój. Mijały długie chwile, zbliżał się wieczór, kiedy kościelne dzwony kolegiaty pod wezwaniem świętego Jana wezwały okolicznych mieszkańców na wieczorne nabożeństwo.

Marian Grotowski, Szewc, fragment

Ta strona używa plików cookies.
Dowiedz się więcej o polityce plików cookies klikając tutaj