Ładowanie

Słowa

Zamknij

Książka

Fragmenty książki:

Przede wszystkim nikogo nie rozczarować, nie popełnić błędu, nie rzucać się w oczy. Ciągle być dla innych. Nie zaprzeczać. Być czujnym. Decyzja naznaczona tchórzostwem. Tak, panie doktorze, czasem nie wybierałam nawet słów.

Dziś już nie mogę zamilknąć i oddać się muzyce, ponieważ muzyka już dla mnie nie istnieje w takim wymiarze jak kiedyś. Jeżeli zamilknę, przestanę istnieć… a na to nie jestem jeszcze gotowa. Horror silentium – tak mogłaby brzmieć moja diagnoza.

Marcin Mościński, Świat nie ma uszu, fragmenty

Książka

Fragmenty książki:

Niech pan doktor pomyśli przez chwilę o Jezusie. Tym biednym nazarejczyku, którego kazania wystraszyły największe imperium. Jezus zginął przez słowo. Sokrates zginął przez słowo. A ja siedzę tu przez słowo. Starożytni Rzymianie i Grecy znali potęgę słowa i jego moc obalania tyranii. A chrześcijanie szybko się nauczyli, jak chronić się przed słowem, ustawiając bierwiona na Campo de’ Fiori.

Każda rewolucja zawsze ma źródło w słowie, nie w brutalnym czynie. Choć dla podręczników historii pożogi i bunty mają niewątpliwie większą moc przyciągania. Czyn wysuwa się na plan pierwszy, ale słowo odbija się echem. Przed zmartwychwstaniem była obietnica ponownego przyjścia, przed cykutą – dialog na ateńskiej agorze. Każdy wyrok jest jedynie przykryciem poprzedzającego kłamstwa, a w rzadkich wypadkach zwieńczeniem skromnej prawdy.

Marcin Mościński, Świat nie ma uszu, fragmenty

Książka

Fragmenty książki:

Uzmysłowiło mi to ostatecznie, że małżeństwo było dla mnie takim samym więzieniem, jakim był dom rodzinny, a teraz jest ten szpital. Moje całe dotychczasowe życie jest oscylowaniem pomiędzy więzieniem – domu rodzinnego, małżeństwa, a w ostatnich latach również oddziału tego szpitala.

Może dlatego też chciałam ją przytulić. Żeby pocieszyć, żeby nie czuła się tu tak okropnie, niepewnie. Jej lęk był dla mnie czymś nowym, niespodziewanym i obudził nieznane wcześniej intonacje. Zbliżyłam się, wypełniając tę pustą przestrzeń i objęłam dwiema rękami na wysokości łokci, głowę kładąc we wgłębieniu szyi. Poczułam jej wzdrygnięcie. Zesztywniała. Miałam wrażenie, że krew przestała płynąć w jej ciele. Po kilku sekundach zwolniłam uścisk. Odsunęłam się na swoje wcześniejsze miejsce. Nie spojrzałam na nią. Całą sobą czułam to wzdrygnięcie i zesztywnienie. Moja skóra przez chwilę była równie martwa i zastygnięta. Złapałam jej wzrok, przenosząc spojrzenie z własnych kolan. Z zaskoczeniem powiedziała: „czy już mnie nie kochasz?”. Zawiesiła głos, dodając z lekkim oburzeniem: „nie powinnaś się wstydzić swoich uczuć”. To było jedyne zdarzenie, kiedy dałam nam szansę.

Marcin Mościński, Świat nie ma uszu, fragmenty

Książka

Fragmenty książki:

Gdy przychodzę do pana gabinetu rano, czuję się jeszcze nie całkiem obudzona. Poranne leki również dorzucają swoje. W tych chwilach moja pamięć jest jak tarka. Zna pan doktor to uczucie, gdy chcemy obrać ziemniaka, musimy uparcie powtarzać te same ruchy, aż do zadowalającego rezultatu. Podobnie i ja powtarzam tu nieraz mozolnie pewne ruchy ust z nadzieją, że gdzieś mnie zaprowadzą. Czuję się wtedy jak pierwszy ślepiec z obrazu Brueghla, na którego zwalają się kolejni pomyleńcy. A może jak ten ostatni, który jeszcze nie wie, że za chwilę przykryje stos pomyleńców? Tak czy inaczej, muszę wtedy wstać i wrócić na szlak.

Przyznawałam matce rację, ponieważ tego oczekiwała. Zwykle przyznawałam jej rację również w każdej innej sprawie, ażeby oszczędzić sobie udręki tej subtelnej napastliwości, kiedy to widząc mój opór, potrafiła do upadłego – a najczęściej tym upadłym byłam ja – przekonywać mnie do swojej racji.

Marcin Mościński, Świat nie ma uszu, fragmenty

Książka

Fragmenty książki:

Od dziecka każdy występ przed drugą osobą był dla mnie wyzwaniem i niejako torturą. Torturą, ponieważ zrozumiałam, że nie sposób cieszyć się pięknem muzyki, nie dzieląc się nią z innymi.

Z powodu sceny zdarzało się, nie tak znowu rzadko, że przez dwa dni spożywałam jedynie wodę i soki, a każdy większy posiłek wywoływał bladość, torsje i kierował do toalety. Matka w tym czasie nie mogła pozwolić, aby dziecko nie jadło przez dwa dni, toteż wpychała we mnie jedzenie na siłę, nierzadko pod groźbą okrutnej kary. Bojąc się matki, godziłam się zwykle na ten przymus. Jak za każdym razem powtarzała dla mojego własnego dobra i z troski o mnie. Bojąc się jej, wpychałam, dosłownie wpychałam, w siebie kolejne łyżki zupy lub kęsy kanapki, mając w świadomości okrutną karę, która spadnie na mnie, jeżeli przestanę jeść. Jednak nieraz sabotowałam poczynania matki. Podczas wieczornej higieny zwracałam większość posiłku w zimną przestrzeń muszli klozetowej.

Marcin Mościński, Świat nie ma uszu, fragmenty

Książka

Fragmenty książki:

Pobyt tutaj traktuję jako karę, jestem niczym więzień, nie mogąc wyjść, kiedy tylko zechcę, zmuszona czekać na zgodę pana doktora. Moja sytuacja wydaje się beznadziejna. Jak człowieka, który pilnując w nocy parkingu, boi się wychylić ze swej budki, słysząc szczekanie psa. Z jakichś niezrozumiałych powodów nie daje sobie zgody, nie pozwala na ruch, czekając na sygnał przełożonego. Ludzie zbyt często nurzają się w wahaniu, nie ośmielając wynurzyć głowy ponad taflę własnych uprzedzeń, tchórzostwa i lęku.

Dostrzegałam początki otępienia, które moją kiedyś tak bardzo subtelną emocjonalność zaczęło umiejscawiać gdzieś na równi z wrażliwością snobistycznych ignorantów, posyłających dzieci do szkoły muzycznej, ponieważ wydaje im się to takie nobliwe i szlachetne, sami jednak nie potrafią odróżnić barokowej opery od nut romantyzmu, a Mozart to dla nich jedynie nazwa drogich austriackich czekoladek.

Marcin Mościński, Świat nie ma uszu, fragmenty

Książka

Fragmenty książki:

Słowo było większym niebezpieczeństwem niż dzika zwierzyna i jadowite węże. Historia pokazała, że pierwsze wzdrygnięcia – niczym po przepowiedni trzech wiedźm na angielskim wrzosowisku – celnie zdradzały bieg wydarzeń. Każda zbrodnia kończy się na czynach, ale zaczyna od słów. Czy to pisanych na blankietach rozkazów na kremlowskim biurku, czy wypowiadanych w trakcie tajnych konferencji w podberlińskim kurorcie. Przed tyranią słów nie ma ucieczki.

Z powodu nieodpowiedniego, niszczycielskiego, zagrażającego słowa ludzie ginęli. Ale nikt nigdy nie zginął z powodu muzyki. Istnieje sztuka, która deprawuje i niszczy, istnieją książki, a nawet obrazy zachęcające do zbrodni. Jednak nigdy nie istniała muzyka, która pozbawiłaby jakiegokolwiek człowieka życia. Nie istniała nuta odpowiedzialna za czyjąś śmierć. Nawet Wagner tak długo i niesłusznie kojarzony z nazistami wciąż jest grany na całym świecie. Jedynym, co było deprawujące w jego operach, były słowa, nie nuty. Muzyka zawsze była niewinna, czysta, w przeciwieństwie do mowy – odbicia naszych najpodlejszych intencji.

Marcin Mościński, Świat nie ma uszu, fragmenty

Książka

Fragmenty książki:

Ojciec zawsze był niczym Dulski, który odzywał się jedynie wtedy, gdy brakowało mu cygar. „Oni ich tu traktują jak zwierzęta”, powiedział ponownie, jakby do matki, ale nie patrząc na nią. Spoglądał poprzez prześwit drzwi na szary korytarz, z zimną marmurową podłogą, po której powłóczystym krokiem przesuwały się tam i z powrotem grupki pacjentów. Siedział obok mojego łóżka na drewnianym taborecie, trzymając między nogami siatkę ze słoikami, w których matka przyniosła zupę, flaki i bigos. Rozglądał się po sali wzrokiem pełnym zdumionego przerażenia. „Oni ich tu traktują jak zwierzęta” – powtórzył po raz trzeci, już ciszej, milknącym w dusznej przestrzeni głosem, który odbijał się od pustych ścian, rezonując ostatnie sylaby. Pozostawał nad naszymi głowami niczym upiorne, bezduszne echo.

Marcin Mościński, Świat nie ma uszu, fragmenty

Książka

Fragmenty książki:

Każda kobieta, jak i mężczyzna, w dorosłym życiu zostaje rozpięty pomiędzy tymi dwoma przekleństwami, każdy dorosły musi wybrać pomiędzy Scyllą małżeńskiego niezrozumienia, a Charybdą samotnego potępienia. To wybór w istocie pozorny. Na każdym krańcu czeka rozpacz, zawsze przeżywana samotnie, nawet jeżeli dotyka nas w małżeństwie. Toteż nie ma większego znaczenia, czy wybieramy rozpacz w małżeńskim łożu, czy na kanapie w kawalerce. Ten wybór bywa równie przypadkowy jak miejsce upadku usychającego liścia zerwanego jesiennym podmuchem.

Nasze indywidualne nieszczęście w dniu ślubu przestaje być osobiste. Staje się wspólne. I może w tym jedyne pocieszenie, że możemy swoje nieszczęście dzielić z drugą osobą, co jednak wcale nie czyni go mniejszym. Cierpimy tylko samotnie, a próby zaproszenia innych do naszego cierpienia zawsze wydawały mi się niemoralne i egoistyczne. Nie ma nic wzniosłego w małżeństwie dwojga nieszczęśliwych osób. W ich nieszczęsnym położeniu nie kryje się żaden urok, który mógłby odczarować przeklęte istnienie jednostki ludzkiej. W pewnym momencie, kiedy człowiek zacznie zdawać sobie sprawę, że związek, w który wszedł z drugą osobą, wcale nie zmniejszył jego nieszczęścia, a w wielu przypadkach nawet je pogłębił, postanawia rozpocząć żmudną drogę uwalniania się od tego balastu. Z zaskoczeniem odkrywa, że nie jest to takie proste.

Marcin Mościński, Świat nie ma uszu, fragmenty

Książka

Fragmenty książki:

Z czasem wytworzył się wokół moich występów ów niemiłosierny kontredans, muzyka publiczna i okrutne poczynania mojej matki. Muzyka publiczna zawsze kojarzyła mi się z domem publicznym. I tak jak drugiego każda poczciwa kobieta wolałaby uniknąć, tak pierwsze również było czymś, przed czym zapierałam się rękami i nogami.

Gdy pojawiło się ryzyko, że mogę przestać koncertować, postanowiła bezzwłocznie zareagować. I zrobiła to z właściwym sobie wyrachowaniem i bezwzględnym okrucieństwem, przykrytym wiankiem matczynej troskliwości i opieki. Nie była w stanie swojego planu zrealizować w pojedynkę, więc znalazła idealnego kompana – mojego ówczesnego męża. W porozumieniu z matką zdradził mnie on bezdusznie, umieszczając po raz pierwszy w tym szpitalu.

Zawsze miała słabość do blichtru, mieszczańskiej elegancji. Kolorowa, błyszcząca patyna stosunków towarzyskich działała na nią jak światło na ćmę, gdy tylko poczuła swąd socjety, traciła wszelki instynkt samozachowawczy, stając się w pełni podatną na zawołania tłumu.

Marcin Mościński, Świat nie ma uszu, fragmenty

Książka

Fragmenty książki:

Kiedy poczułam, że moja wrażliwość zaczyna ulegać otępieniu, kiedy dostrzegłam pierwsze objawy ckliwych wzruszeń, zrozumiałam – choć był to dla mnie niezwykle bolesny i długotrwały proces – że moja kariera skrzypaczki dobiega końca. I mimo że zdecydowałam, by ją zakończyć, to jednak ostateczna decyzja, o której tu mówię, była jedynie finałem długiego procesu. Można by powiedzieć, że była kodą w uwerturze, którą napisała mi matka.

Jeżeli na coś nie mamy wpływu, powinniśmy przydawać temu jak najmniej uwagi. Pokora czasem jest lepszym rozwiązaniem niż uparta walka o swoje racje czy sprawiedliwość na świecie. To może pan doktor zapisać w poczet własnych medycznych zasług – pacjentka po latach wizyt na oddziale wyrobiła w sobie powściągliwość w obliczu obojętności świata. Na kolejny pobyt w szpitalu, na przymusowe zamknięcie nie mam i nie miałam najmniejszego wpływu. Jeżeli zależałoby to ode mnie, nigdy nie postawiłabym stopy tutaj, na drugim piętrze Szpitala Rejonowego w Oświęcimiu. Czy to w charakterze pacjenta, czy gościa. Gdybym mogła podjąć decyzję, z którą liczyliby się lekarze i sędzia sądu rejonowego, za żadne skarby nie pojawiłabym się w drzwiach tego oddziału.

Marcin Mościński, Świat nie ma uszu, fragmenty