Ładowanie

Słowa

Zamknij

Książka

Fragment książki

Jak ważne jest wcześniejsze wykrycie raka, przekonała się nasza córka Anna. Dzięki temu, że wcześniej poddała się szczegółowemu badaniu piersi, mammografia wykazała złośliwy guzek, na szczęście w początkowej fazie rozwoju. Po udanej operacji w marcu 2022 r. w Narodowym Instytucie Onkologii, półrocznej chemioterapii i radioterapii pokonała raka piersi.

Z okazji zwycięstwa nad paskudnym rakiem, radosny i szczęśliwy, przed rodzinnym gronem odtańczyłem rak‘n’rolla.

Janusz Rogowski, "Sandomierz moja miłość", fragment

Książka

Fragment książki

10 lat później, w marcu 2015 roku, młodzi terroryści z tzw. Państwa Islamskiego dokonali krwawego zamachu na turystów zwiedzających to słynne muzeum znajdujące się obok parlamentu tunezyjskiego. Zginęły 23 osoby, w tym trzech Polaków, a dziesięcioro rodaków zostało rannych. Gościnna Tunezja, podobnie jak Egipt, przestały być bezpieczne.

Janusz Rogowski, "Sandomierz moja miłość", fragment

Książka

Fragment książki

Gdy około godziny 4 usiłowałem zasnąć, ostry sygnał domofonu zerwał mnie z małżeńskiego łoża. Wściekły zszedłem na dół, by pozbyć się natręta. Dopiero na dole rozpoznałem swojego sąsiada Andrzeja czekającego przy furtce w towarzystwie nieznajomego. Podenerwowany sąsiad wskazał na drugą połowę naszego bliźniaka, gdzie ostatnio nielegalnie przebywała konkubina naszego niepełnosprawnego sąsiada. Od paru dni został zabrany do Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego na Pragę. Z przerażeniem zobaczyłem płomienie wydobywające się z okna na parterze. Wróciłem biegiem do mieszkania i zadzwoniłem po straż pożarną. Niezbyt się spieszyli, bo w ostatnią niedzielę był fałszywy alarm - wspomniana konkubina Marycha ogrzewała się przy piecu węglowym, a sąsiedzi zauważyli dym w oknie i wezwali straż.

Nie był to pierwszy pożar. W lecie wieczorem, po hucznej libacji od papierosa pijanej Marychy, zapalił się pod nią materac, na którym leżeli oboje nic nie czując. Powiadomiony przez czujnych sąsiadów z przeciwka wszedłem po drabince, wypchnąłem okno i sam ugasiłem pożar zanim przyjechały dwa wozy strażackie.

Tym razem gaszenie pożaru własnymi środkami było niemożliwe. Płomienie wychodziły już na zewnątrz przez otwarte okno. Wpadłem do płonącego domu, zobaczyłem w sieni stojącą jak zjawa Marychę wpatrzoną pijackim wzrokiem w płomienie. Szybko wyprowadziłem ją z zadymionego mieszkania. Sprawdziłem dopływ wody - pewnie zamarzła w rurach. Pobiegłem więc do garażu w poszukiwaniu gaśnicy.

Pierwsza przyjechała policja, a dopiero po 15 minutach straż pożarna. Z otwartego okna słychać było pękające puszki piwa - pozostałe sylwestrowe zapasy Marychy. Lekko poparzoną zabrała policja, pewnie do izby wytrzeźwień, którą nie raz odwiedzała. Czeka ją rozprawa w sądzie za spowodowanie zagrożenia życia, obrazę moralności przez chodzenie w negliżu, przeklinanie i załatwianie się na zewnątrz domu. Wreszcie pozbyliśmy się dokuczliwego sąsiedztwa w Nowym Roku. Oby na stałe. Do siego roku!

Janusz Rogowski, "Sandomierz moja miłość", fragment

Książka

Fragment książki

Rumunia biedniejsza - miała mniej środków na inwestycje drogowe, stąd brak wiaduktów nad torami kolejowymi. Ciągle przejeżdżaliśmy przez strzeżone lub niestrzeżone przejazdy, co było bardzo stresujące. Mój „pilot rajdowy”- Bogusia, na skutek zmęczenia i egipskich ciemności niespodziewanie zasnęła. Prowadzący przed nami skodę Słowak dał się wyprzedzić, także teraz ja prowadziłem, mało zwracając uwagę na znaki drogowe. Gwałtowny huk pękającego szlabanu i przedniej szyby wartburga spowodował szok mój i obudzonej żony. Znaleźliśmy się na torach przy nieoświetlonym przejeździe. Z przerażeniem zobaczyliśmy z prawej strony nadjeżdżający pociąg. W ostatniej chwili udało mi się wrzucić nieraz zawodny bieg wsteczny przy kierownicy i wycofać się z torów. Długi pociąg nie zwalniając przetoczył się przed naszymi przerażonymi oczami. Z budki dróżnika z wrzaskiem wybiegła gruba baba trzymając latarnię, którą dopiero teraz powiesiła na resztkach zwisającego drewnianego szlabanu. Okazało się, że strzeżony przejazd kolejowy był nieoświetlony.

Sympatyczny Słowak posadził roztrzęsioną Bogusię w swoim samochodzie i swoją skodą zawiózł nas do najbliższego posterunku policji. Znał trochę język rumuński, więc wytłumaczył policjantowi, co wydarzyło się na przejeździe i podkreślił, że widział nieoświetlony szlaban. Po wizji lokalnej Rumun zabrał mój paszport i zażądał opłacenia wysokiego mandatu. Wytłumaczyłem mu jakoś, trochę na migi, trochę po francusku, że mamy tylko 20 lei, wracamy do domu, wydaliśmy pozostałe dewizy. Widocznie zrozumiał, bo zadowolił się powyższą kwotą - zwrócił mi paszport i wystawił zaświadczenie o zaistniałym wypadku.

Janusz Rogowski, "Sandomierz moja miłość", fragment

Książka

Fragment książki

Do moich codziennych obowiązków, zresztą przyjemnych, było odprowadzanie cioci do odległego domu na Piaskach. Po drodze wstępowaliśmy do delikatesów na rynku po zakupy. Podstawowym produktem codziennych sprawunków były konserwy rybne dla umiłowanych kotów. W tamtych latach nie było gotowych przysmaków dla zwierząt.

Po wejściu do domu, oprócz silnego zapachu, uderzało owacyjne powitanie cioci przez gromadkę kotów. W skład tej czeredy wchodziły koty syjamskie, najbardziej drapieżne, oraz europejskie. Panoszyły się nieomal w całym mieszkaniu z wyjątkiem dużego salonu, gdzie na podłodze był położony piękny perski dywan. Kiedy otrzymałem go w spadku, nie mogłem go pomieścić nawet w największym pokoju domu na Gołąbkach. Musieliśmy go podzielić na połowę i dać do obrębienia krawędzi.

Koty cioci Marysi miały oczywiście swoje imiona związane z wyglądem, charakterem, a nawet inteligencją zwierzęcą. Był więc między nimi: Hitler z czarnym wąsikiem, Węgielek - cały czarny, syjamski - Fryzjerka, która czesała pazurkami gęste włosy cioci, Magister - najbardziej zdolny i inteligentny.

Janusz Rogowski, "Sandomierz moja miłość", fragment

Książka

Fragment książki

Na Placu Narutowicza 3 października 1957 r. odbył się wiec studencki w proteście na decyzję KC PZPR o zakończeniu wydawania tygodnika „Po prostu”. Tygodnik ten w okresie odwilży skupiał młodych ludzi, którzy odrzucili stalinizm i zaczęli go demaskować w różnych sferach życia. Władza użyła wtedy sławetnych oddziałów ZOMO. Zomowscy, jak wściekłe psy spuszczone ze smyczy, rozpędzały pałami liczne zgromadzenie. Przy okazji dostało się przypadkowym przechodniom, nawet kobietom i wojskowym.

Mieszkałem wtedy obok w akademiku przy ul. Uniwersyteckiej na 3. piętrze z dwoma kolegami – Stefanem i Michałem. Z naszego pokoju, wychodzącego na plac, rzucaliśmy krzesłami, słojami, czym popadło w atakujące oddziały ZOMO. W ramach zemsty, z kolei oni nawrzucali nam granaty łzawiące do stołówki na parter gmachu głównego akademika.

Jesienią tego roku warszawiacy opowiadali sobie następujący dowcip: Lekarz pyta pacjenta, w którym miejscu poczuł Pan po raz pierwszy bóle? Odpowiedź: w okolicach Placu Narutowicza.

Niezadowolenie studentów wywołało kilkudniowe zamieszki na ulicach stolicy. W ich następstwie zginęły dwie osoby, aresztowano kilkaset osób.

Janusz Rogowski, "Sandomierz moja miłość", fragment

Książka

Fragment książki

Wkrótce przeprowadziliśmy się do małego mieszkania wynajętego w jednopiętrowej kamienicy z ogródkiem w pobliżu koszar na Listopadowej. Mieszkanie to okazało się nie mniej „atrakcyjne”, gdy zbliżył się front ze wschodu i gdy przeżyliśmy słynny przyczółek sandomierski w sierpniu 1944 roku.

Oczywiście koszary, w których stacjonowały wojska okupacyjne stanowiły obiekt nr 1 ostrzału artylerii dalekosiężnej. Nad dachem naszego domu ze świstem przelatywały pociski i wybuchały na terenie koszar. Jeden z nich późnym wieczorem trafił w dach piętrowego domu po drugiej stronie naszej ulicy i spowodował pożar. Mieszkańcy domu w panice uciekali na ulicę zabierając podręczny dobytek. Ojciec, trzymając mnie na rękach owiniętego w koc, wybiegł na ulicę. Z przerażeniem zobaczyłem, że z płonącego domu wybiegła z wrzaskiem „żywa pochodnia”. Nieszczęsna kobieta biegła w naszym kierunku. Ojciec nie namyślając się ani chwili rzucił mnie na trawnik, a kocem owinął szczelnie złapaną ofiarę pożaru. Byłem dumny z refleksu ojca, który w ten sposób uratował jej życie.

Precyzji radzieckiej artylerii i opatrzności zawdzięczaliśmy, że dom nasz i jego mieszkańcy ocaleli szczęśliwie. Celności tej zawdzięcza swoje tysiącletnie przetrwanie prastary gród sandomierski, a przede wszystkim podpułkownikowi Wasylowi Skopence, który zachwycony piękną panoramą nadwiślańskiego miasta wydał rozkaz ocalenia jego zabytków. Sandomierz, zwany polskim Rzymem, jest położony na siedmiu wzgórzach. Inna wersja, może złośliwa, ale prawdopodobna, tłumaczy zakaz użycia artylerii z powodu kaca-giganta, jakiego miał dowódca cierpiący na migrenę.

Janusz Rogowski, "Sandomierz moja miłość", fragment

Książka

Fragment książki

Od wschodu zbliżał się front armii radzieckiej do przyczółka sandomierskiego. Przed przystąpieniem do szturmu, Rosjanie rozpoczęli od przygotowania artyleryjskiego. Aby ocalić przed zniszczeniem historyczne zabytki pięknego Sandomierza, dokonano tylko ostrzału z granatników. Ze względu na sąsiedztwo koszar, zmasowany ogień nie ominął naszego ogrodu i podwórka.

Gdy atak ustał i nastąpiła złowroga cisza, ojciec pobiegł do komórki, aby sprawdzić co się dzieje z naszą Mecią. Komórka była podziurawiona jak sito, a w środku stała nasza koza - jakimś cudem żywa.

Niestety radość nasza była krótka - okazało się, że odłamek odciął jej tylną nogę. Trzeba było skrócić jej mękę. Podjął się tego nasz sąsiad, o czym mi nikt nie powiedział. Dopiero po latach dowiedziałem się, że zjedliśmy naszą ukochaną kozę, a był to jak na ówczesne czasy mięsny rarytas.

Janusz Rogowski, "Sandomierz moja miłość", fragment

Książka

Fragment książki

Seria ataków bombowych wstrząsnęła egipskim kurortem Szarm el-Szejk 23 lipca 2005 r. 88 osób zostało zabitych, a około 200 rannych. Polskich turystów nie było wśród ofiar. Lecąc do Egiptu, na szczęście nic o tym nie wiedzieliśmy.

Janusz Rogowski, "Sandomierz moja miłość", fragment

Książka

Fragment książki

Pierwszego dnia poszliśmy w trójkę plażą do oddalonego o 2 km na północ luksusowego portu z wieloma restauracjami oraz charakterystyczną przystanią jachtową, wokół której zlokalizowanych jest wiele sklepów z typowymi upominkami tunezyjskimi. Wielu turystów odwiedza ten port, aby skorzystać z dogodnych warunków do uprawiania sportów wodnych oraz z pól golfowych, z których Marsa al-Kantawi słynie w całej Tunezji. Po drodze napotkaliśmy zaskakujące kontrasty. Obok wspaniałych hoteli z luksusowymi ogrodami i plażami natrafiliśmy na slumsy, popękane, walące się mury, ogrodzenia ze starych blach i opon.

W porcie postanowiliśmy wymienić wszystkie posiadane dolary na dinary w zalecanym przez naszą przewodniczkę tamtejszym banku. Kurs wymiany był bardzo korzystny i nie było tłoku przy kasie. Podczas liczenia dinarów poukładanych przez kasjera na kupki po 100 do banku weszła para Polaków. Narobili szumu, że bardzo się spieszą, podeszli do kasy i szybko wyszli na ulicę. Po powrocie do hotelu jeszcze raz przeliczyliśmy banknoty i okazało się, że brakuje nam dokładnie 100 dinarów. Przypomniałem sobie, że podczas wymiany do ułożonych pieniędzy podeszła Polka i stanęła za Bogusią, która liczyła dinary. Pewnie wyćwiczonym ruchem ręki zgarnęła ostatnią kupkę banknotów i wyszła z banku. Był to jedyny przykry incydent, jaki nam się przydarzył podczas całego 2-tygodniowego pobytu w Tunezji.

Janusz Rogowski, "Sandomierz moja miłość", fragment

Książka

Fragment książki

Podczas zakupów na bazarze poznaliśmy młodego przystojnego Turka mówiącego świetnie po polsku. Bujał, że studiował w Polsce, a naprawdę okazało się, że był opłacanym naganiaczem polskich klientów do sklepu z kożuchami. Nas także przyprowadził do rzekomego brata, gdzie kupiliśmy długi kożuch dla Bogusi i skórzaną marynarkę dla mnie.

Po udanej transakcji zaprosił nas do miejscowego baru na kawę, za którą musieliśmy zapłacić, także za niego. Widząc nasze ironiczne uśmieszki zmitygował się – wspaniałomyślnie zaprosił nas do domu siostry, której mąż wyjechał do pracy w RFN.

Dzieciaki siostry zostały obdarowane polską czekoladą. Bogusia została zaprowadzona do odległej kuchni, gdzie młody Turek miał jej pokazać jak powinno się parzyć kawę. Mnie posadzono przed telewizorem obok chudej jak wygłodzona szkapa siostry. Po dłuższej chwili wpadła do pokoju wzburzona Bogusia z rozpiętą i rozmamłaną bluzką. Nie tracąc czasu na wyjaśnienia krzyknęła: „Janusz, uciekamy stąd!” Speszony, przepraszający Turek odprowadził nas do samochodu. Zawiódł się okrutnie, bo nie o takim parzeniu myślał.

Spacerując po Stambule, Bogusia, jako tleniona blondynka, stale spotykała się z nachalnymi zaczepkami, mimo że nie odstępowałem jej ani na krok. Jeden z bogatych Turków dawał mi garść klejnotów, abym tylko mu odstąpił powabną Laszkę.

Janusz Rogowski, "Sandomierz moja miłość", fragment

Książka

Fragment książki

Przez dwa i pół roku żona nie chciała nawet słyszeć o następnym psie. Próbowałem znaleźć pieska ze schroniska, ale co ładniejsze i młodsze były oddawane tam, gdzie już był pies przy rodzinie. Wreszcie w marcu 2018 r. znalazłem przez Internet uroczą suczkę o imieniu Ignis. Z opisu dowiedzieliśmy się, że zanim trafiła do prywatnego schroniska w Janowie Lubelskim (rodzinne miasto mojego ojca Eugeniusza), przez pół roku błąkała się porzucona w lesie wraz z matką i siostrą. Po pozytywnej opinii wolontariuszki z Dogomanii, która sprawdziła nasze warunki lokalowe, ogrodzenie posesji i naszą wiedzę o chowaniu psa, otrzymaliśmy zgodę na odebranie Ignis.

Nadszedł wreszcie długo oczekiwany dzień powitania nowego członka rodziny. Uprzejmy właściciel schroniska wiózł suczkę 240 km z Janowa za niewielką kwotę 250 zł.

Po drodze oderwała się rura wydechowa w jego samochodzie, także podróż trwała około 8 godzin z przerwami. Była to sobota 7 kwietnia, więc miał kłopot ze znalezieniem odpowiedniego warsztatu.

Warto było poczekać, bo przywieziona Ignis okazała się piękną czarną mieszanką długowłosego jamnika z kundlem. Ma biały żabot, biały brzuszek i wysoką kitkę zakończoną jasnym pędzelkiem.

Janusz Rogowski, "Sandomierz moja miłość", fragment

Książka

Fragment książki

Kocham taniec, bo wyzwala ludzkie serca i duszę, upiększa życie.

Janusz Rogowski, "Sandomierz moja miłość", fragment

Książka

Fragment książki

Po maturze, na dzień przed rozdaniem świadectw, spiliśmy się nalewką mojej mamy na stancji położonej w rynku blisko szkoły. Libacja w gronie męskim trwała całą noc. Z całej naszej paczki tylko Marian i ja mogliśmy na drugi dzień rano utrzymać się na nogach i pójść do szkoły. Trzymając się za ramiona wkroczyliśmy, roztrącając krzesła na dużą salę, gdzie miano nam uroczyście wręczyć świadectwa dojrzałości.

Afera była duża, bo na sali były pustki. Pozostałych kolegów z libacji rodzice pozabierali prosto do domów. Dziewczyn nie było, bo nasze liceum ogólnokształcące nie było koedukacyjne. Nasza Helenka na szczęście nigdy nas nie widziała w takim stanie, a nasza rywalizacja o jej względy trwała aż do matury.

Janusz Rogowski, "Sandomierz moja miłość", fragment

Książka

Fragment książki

Z Kozienic wyjechaliśmy pociągiem, który dudniąc po stalowym moście oznajmiał zbliżanie się do ciemnej stacji z ledwo widoczną tablicą „SANDOMIERZ”. Na stacji, mimo późnych godzin nocnych, udało się ojcu złapać dorożkę. W tych iście egipskich ciemnościach, zmęczony podróżą i człapaniem konia, lekko przysnąłem wtulony w miękkie siedzenie pomiędzy rodzicami.

Obudził mnie ostry tupot końskich kopyt na śliskim bruku, odbijający się echem w stromej uliczce. Rozglądałem się zdziwiony pochyłością jezdni. Dorożka niebezpiecznie przechylała się do tyłu, a koń ślizgał się po bruku nie mogąc poradzić sobie ze stromizną. Wkoło otaczała nas ciemność tajemniczego grodu uśpionego nocą, cichego i jakby opustoszałego.

Pojedyncze lampy uliczne ukazywały piętrowe kamieniczki, niby pochylające się nad nami i patrzące na intruzów swoimi ciemnymi oknami. Pomiędzy domami stojącymi na stromej skarpie, kamienne schodki z poręczami jak ramiona przyciągały mój wzrok w nieprzeniknionej ciemności.

Kręta i stroma jezdnia prowadziła wzdłuż wysokiego muru, odgradzającego nas od wysokiego zamczyska stojącego wyniośle po lewej stronie skarpy. Na prawo roztaczał się piękny widok na odnogę Wisły - rozlewisko błyszczało w świetle księżyca porośnięte płaczącymi wierzbami.

Koń niezmordowanie pokonywał stromą ulicę ciągnąc nas coraz wyżej i wyżej. Wtem na tle gwiaździstego nieba ukazały się zarysy strzelistej, smukłej wieży gotyckiej katedry, która stojąc na wysokiej skarpie zdawała się sięgać nieba. Widok ten przysłonił wkrótce mur kamienny zabezpieczający skarpę przed obsunięciem się na jezdnię. Dorożka wyprostowała się i lekko wtoczyła się na rozległy rynek pokryty „kocimi łbami”. Na środku rynku w świetle latarni ukazał się, w całej swej krasie, wspaniały ratusz z efektowną attyką. Jak później dowiedziałem się, został wybudowany w XIV wieku - najpierw jako wieża. Obecnie w stylu gotyckim, rozbudowany w epoce renesansu i ozdobiony w duchu epoki.

Dorożka zatrzymała się przy dolnej pierzei rynku. Objuczeni naszym skromnym dobytkiem, po stromych kamiennych schodkach zeszliśmy do tajemniczej kamienicy, dziwnie pochylonej i spiętej stalowymi klamrami. Gdy rano wypakowałem swoją ulubioną piłkę, ze zdziwieniem zauważyłem, że sama bez pomocy toczy się po podłodze na drugi koniec pokoju. Rodzice mniej byli zachwyceni pochyłością podłogi.

Janusz Rogowski, "Sandomierz moja miłość", fragment

Książka

Fragment książki

W wigilię świąt do swojej kwatery zaprosili mnie niemieccy oficerowie - na rybkę. Oznaczało to, że będę zajadał pyszne sardynki portugalskie, które jeszcze długo śniły mi się po nocach.

Pod choinką znalazłem paczuszkę z prezentem od Pieti, jak nazywaliśmy wcielonego do Wehrmachtu Czecha - lekarza z Pragi, który tęsknił za swoją rodziną, szczególnie synkiem. W paczuszce była skacząca, nakręcana małpka w cyrkowym stroju. Radości było co nie miara. Była to moja długo ukochana, jedyna zabawka mechaniczna w okresie okupacji.

Wieczór spędziliśmy na śpiewaniu kolęd, zwłaszcza pamiętam najstarszą, piękną „Cichą noc”.

Pietia, jako lekarz i przyjaciel mojej rodziny, zauważył u mnie oznaki krzywicy spowodowanej brakiem witaminy D. Polecił ojcu zdobycie tranu i ćwiczenia gimnastyczne, które systematycznie wykonywałem podczas długich spacerów po lesie. Dzięki Pieti udało się wyleczyć mnie z niebezpiecznej dla dziecka choroby „angielskiej”, jak wtedy nazywano krzywicę. Niedługo cieszyliśmy się przyjaźnią przyzwoitego oficera. Pietia wraz ze swoim pułkiem wyruszył na wschód - słynny „Drang nach Osten”.

Janusz Rogowski, "Sandomierz moja miłość", fragment