Z Kozienic wyjechaliśmy pociągiem, który dudniąc po stalowym moście oznajmiał zbliżanie się do ciemnej stacji z ledwo widoczną tablicą „SANDOMIERZ”. Na stacji, mimo późnych godzin nocnych, udało się ojcu złapać dorożkę. W tych iście egipskich ciemnościach, zmęczony podróżą i człapaniem konia, lekko przysnąłem wtulony w miękkie siedzenie pomiędzy rodzicami.
Obudził mnie ostry tupot końskich kopyt na śliskim bruku, odbijający się echem w stromej uliczce. Rozglądałem się zdziwiony pochyłością jezdni. Dorożka niebezpiecznie przechylała się do tyłu, a koń ślizgał się po bruku nie mogąc poradzić sobie ze stromizną. Wkoło otaczała nas ciemność tajemniczego grodu uśpionego nocą, cichego i jakby opustoszałego.
Pojedyncze lampy uliczne ukazywały piętrowe kamieniczki, niby pochylające się nad nami i patrzące na intruzów swoimi ciemnymi oknami. Pomiędzy domami stojącymi na stromej skarpie, kamienne schodki z poręczami jak ramiona przyciągały mój wzrok w nieprzeniknionej ciemności.
Kręta i stroma jezdnia prowadziła wzdłuż wysokiego muru, odgradzającego nas od wysokiego zamczyska stojącego wyniośle po lewej stronie skarpy. Na prawo roztaczał się piękny widok na odnogę Wisły - rozlewisko błyszczało w świetle księżyca porośnięte płaczącymi wierzbami.
Koń niezmordowanie pokonywał stromą ulicę ciągnąc nas coraz wyżej i wyżej. Wtem na tle gwiaździstego nieba ukazały się zarysy strzelistej, smukłej wieży gotyckiej katedry, która stojąc na wysokiej skarpie zdawała się sięgać nieba. Widok ten przysłonił wkrótce mur kamienny zabezpieczający skarpę przed obsunięciem się na jezdnię. Dorożka wyprostowała się i lekko wtoczyła się na rozległy rynek pokryty „kocimi łbami”. Na środku rynku w świetle latarni ukazał się, w całej swej krasie, wspaniały ratusz z efektowną attyką. Jak później dowiedziałem się, został wybudowany w XIV wieku - najpierw jako wieża. Obecnie w stylu gotyckim, rozbudowany w epoce renesansu i ozdobiony w duchu epoki.
Dorożka zatrzymała się przy dolnej pierzei rynku. Objuczeni naszym skromnym dobytkiem, po stromych kamiennych schodkach zeszliśmy do tajemniczej kamienicy, dziwnie pochylonej i spiętej stalowymi klamrami. Gdy rano wypakowałem swoją ulubioną piłkę, ze zdziwieniem zauważyłem, że sama bez pomocy toczy się po podłodze na drugi koniec pokoju. Rodzice mniej byli zachwyceni pochyłością podłogi.