Książka
Fragment książki
W nocy nagle się zerwała, sięgając po telefon komórkowy,
znajdujący się na małej szafce nocnej, tuż obok jej łóżka. Przez ten
spontaniczny manewr niemal zerwała łańcuszek z Matką Boską, który otrzymała od mamy. Spojrzała na telefon, bo jak się jej wydawało,
zapomniała nastawić budzik. Ten jednak był nastawiony na godzinę siódmą.
To ją uspokoiło. Przy okazji zobaczyła, że jest dopiero druga nad
ranem. Zapaliła lampkę nocną, która była na tej samej szafce, co jej
telefon. Kiedy to zrobiła, przyjrzała się wisiorkowi. Gdy sięgała po telefon, mocno nim szarpnęła. Sprawdzała, ale na jej szczęście nic
się nie stało. Dość gruby łańcuszek wytrzymał jej niedbały ruch. Po
krótkich oględzinach zgasiła lampkę i zasnęła równie szybko, jak za
pierwszym razem.
Kilka godzin wcześniej, kiedy tylko Marta oddaliła się do swojego
pokoju, Albert i jego żona usiedli na wygodnym łóżku i zaczęli ze sobą
rozmawiać. Jakby zatęsknili za swoimi głosami, po tańcu bez muzyki,
szeptów, które wydawały im się na tamten czas zbędne.
Więc już za parę godzin będziemy musieli się z sobą rozstać – odezwała
się Matylda.
Tak jeszcze trochę i będę musiał wsiąść do pociągu i pojechać do
Wrocławia.
Ten nasz wspólny czas mija tak szybko, a tydzień wydaje się
nieskończenie długi. Kiedyś nie było tego problemu, kiedy pracowałeś w
Zgorzelcu. Wracałeś szybko do domu na ciepły obiad i mieliśmy tego czasu
znacznie więcej niż obecnie mamy – zauważyła.
Też nie jestem z tego powodu zadowolony. Wierz mi kochanie, ten czas z
tobą mija mi tak szybko, jak tobie. Wiem, że fajnie by było, gdybym
pracował tutaj na miejscu, ale jak sama dobrze wiesz, nie ma tu dla
mnie pracy.
Mój drogi masz rację, nie ma tu zajęcia dla ciebie. Podziwiałam cię, jak
pracowałeś jako śmieciarz. Mimo to nie traciłeś godności ani dobrego
humoru, pracując dużo poniżej swoich kwalifikacji. Dziś również cię
podziwiam, że pracujesz jako nauczyciel i wiem, że musiałeś przez długi
czas przygotowywać się do tego zajęcia.
Wiesz dalej marzę o tym, że pewnego dnia znów otworzę swoją dawną firmę
kurierską. Wtedy nie będę cię opuszczał nawet na krok, ale do tego
czasu. Znów ten czas, jakże on wszystko determinuje – zamyślił się, po
czym dodał – nie martw się, jakoś to będzie.
Pamiętam jak dobrze się nam wtedy żyło, kiedy twoja firma była na
szczycie. Wiesz, że to może być ciężkie, by znów otworzyć ten sam
interes. To może ci się nie udać, ale mój drogi zawsze możesz liczyć na
swoją Matyldę, która cię kocha.
I ja cię kocham – odparł. Pocałowali się — A co jest w dzisiejszych
czasach łatwe skarbie. Zdaje się, że o wszystko trzeba walczyć, a walczyć
o marzenia, to najszlachetniejsza walka, jaką człowiek może stoczyć z
samym sobą – zauważył.
Bardzo ładnie to powiedziałeś. Jakże ty mądry jesteś – kokietowała.
Zawsze taki byłem, moja ślicznotko – pocałowali się ponownie.
Pora, abyśmy już poszli spać.
No to zgaszę światło.
Kiedy już miał wstać, Matylda zapytała się jego.
Pomodlisz się ze mną?
Modliliśmy się dziś w kościele – odparł stanowczo.
Kochany, modlić się trzeba kilka razy dziennie. Chodź, proszę cię, to
tylko jedno Ojcze Nasz i jedno Zdrowaś Mario. Albert zastanawiał się
chwilę nad tą propozycją. Nie chciał się kłócić z żoną, zwłaszcza że
pysznie zapowiadała się noc przed jego wyjazdem. W końcu jest
człowiekiem wierzącym, ale należy do licznego grona ludzi małej wiary.
Gdyby nie Matylda i jej głęboka wiara, być może byłby ateistą lub
zatwardziałym sceptykiem z drobnym prześwitem na możliwość istnienia
Stwórcy.
No to pomódlmy się i chodźmy w końcu spać. Oboje odmówili pacierz,
klęcząc przed obrazem „Jezu, ufam Tobie”, który wisiał na ścianie, obok
wejścia do sypialni, naprzeciwko łóżka. Tak, aby Matylda zaraz po
przebudzeniu mogła zawiesić spojrzenie na Zbawicielu. Kiedy Albert coś
jeszcze poprawiał w torbie, zauważył, że te wspólne modlitwy z żoną
zbliżają ich jeszcze bardziej, a ich związek staje się tym
atrakcyjniejszy, im bardziej jest z intymności obnażany. Nie wiem jak to
przed samym sobą mam objaśnić, ale słowa modlitwy dodają mi sił, jakby
jakaś niewidzialna ręka mnie prowadziła i kazała mi wierzyć w to, co
żona robi i przyznawać temu bezkrytyczną słuszność. Może to tylko
zmęczenie przywodzi mnie do tego twierdzenia, ale muszę przyznać, było
to przyjemne – pomyślał. Żona po modlitwie położyła się do łóżka, widząc
męża, że ten jeszcze coś pooprawia w torbie podróżnej.
Kochanie nie grzeb już w tej torbie i chodź do swojej Matyldy –
wypowiedziała wesolutko.
Już skarbie, musiałem sprawdzić, czy wziąłem wszystkie prace, które
sprawdzałem. Wiesz, co by było, gdybym tego nie zrobił. Uczniowie by
mnie chyba zjedli żywcem.
To lepiej, abyś je ze sobą wziął – odpowiedziała.
Całe szczęście spakowałem je. Sprawdzę tylko, czy zabrałem wszystkie i
kładę się do łóżka.
Pośpiesz się, a może ci pomóc?
Nie dziękuję skarbie, poradzę sobie. Przeliczył je wszystkie i zauważył,
że jednej pracy mu brakuje. To go zdziwiło. Pomyślał, że może się
pomylił i przeliczył jeszcze raz. Wyszło na to samo.
Wiesz co? – odezwał się.
Nie wiem – odpowiedziała.
Brakuje mi jednej pracy.
Przypomnij sobie, gdzie je sprawdzałeś – radziła. Albert się podniósł z
pozycji klęczącej, jaką zajmował przed bagażem i usiadł na łóżko.
Właśnie próbuję sobie to przypomnieć. Bo przed wyjazdem pakowałem
wszystkie prace, no i każdy z uczniów oddał mi swój sprawdzian, toteż nie
kto inny jak ja sam zapodziałem tę kartkę – mówił bardziej do siebie
niż do żony.
Może w pokoju gościnnym ją zostawiłeś?
Przecież sprawdzałem u siebie na górze w pokoju. - Myślał jeszcze
chwileczkę, po czym go olśniło. - Zaraz przecież Maliniaka pracę zniosłem na dół, bo coś mi w niej nie pasowało. Musiała mi spaść, kiedy
się zdrzemnąłem, bo kompletnie o niej zapomniałem.
To idź sprawdzić – poradziła.
Dobrze, zaraz wracam. Albert poszedł spiesznie do pokoju gościnnego.
Zapalił światło, po czym zbliżył się do fotela, w którym drzemał.
Obejrzał go dokładnie, sprawdził rękoma, czy nie wpadło nic za oparcia.
Włożył tam rękę, ale natrafił na wyschłe okruchy chleba, a w drugim
oparciu znalazł dwa złote. Po szukanej pracy nie było śladu. To go
zaniepokoiło, bo robiło się już późno. Kucnął na podłogę i przybliżył
twarz do miękkiego dywanu, który z tej odległości nie pachniał świeżo.
Uszczęśliwiony zobaczył, że pod fotelem jest jakaś kartka papieru.
Szybkim ruchem sięgną po nią, gniotąc ją w ręce. Uśmiechnął się, widząc,
że to praca Maliniaka. Obejrzał ją dokładnie i zauważył, że nie
wystawił oceny. Teraz nie miał przy sobie długopisu, toteż zgasił
światło i wrócił do sypialni, gdzie Matylda już spała, ale zbudziła się,
kiedy Albert niechcący trzasnął drzwiami.
I jak znalazłeś, tę pracę? – zapytała półprzytomna.
Tak mam ją, ale muszę ją ocenić.
Ciesze się, oceń ją i choć tu do mnie – niecierpliwiła się. Pospiesznie
wyciągnął długopis z nocnej szafki i po krótkim przeczytaniu szybko
nadrobił zaległość. A niech ma ten Maliniak – pomyślał, wystawiając mu
pozytywną ocenę. Odłożył pracę do torby, gdzie były pozostałe. Teraz
miał pewność, że niczego nie zapomni. Zaraz zgasił światło. Idąc po
ciemku, niemal się przewrócił o klapki żony, które niewyjaśnionym trafem
znalazły się na jego drodze. Nic ci nie jest? – usłyszał pytanie.
Póki co, nic – odpowiedział, nie tracąc humoru przy tym – To chyba te
twoje klapki?
Albo twoje – odpowiedziała mu.
Rano okaże się czyje, ja myślę, że twoje.
Nie kłóćmy się, o coś, czego nie wiemy.
Tak kochanie nie kłóćmy się – przytaknął.
Zamilkli. Oboje leżeli na plecach i patrzeli w panujący mrok rozlany po
sypialni. Było tak przyjemnie cicho. Oboje doskonale wiedzieli, że jutro
na cały tydzień muszą się rozstać. Dla trwających w głębokim uczuciu
jest to niemal wiecznością i udręką w tęsknocie, której nie można
złagodzić, a leczy się ją jedynie objawowo, do czasu przyjazdu
najlepszego lekarstwa – miłości. Teraz gdy byli sami mogli być razem w
sposób bardziej intymny niż za dnia. Albert powoli przysunął się do
małżonki, która w milczeniu leżała na swojej połowie łóżka. Delikatnie
położył ramię i się przytulił, gdy ona była obrócona do niego plecami. Szepnął do niej coś miłego. Najwyraźniej Matyldzie bardzo się to
spodobało. W zasadzie to tylko czekała, aż mąż zacznie się do niej
przymilać. Podekscytowana obróciła się do niego twarzą. Światło księżyca
wpadało do sypiali, rozlewając się łagodnie na ścianie, przez
niedosunięte zasłony. Oboje poprawili się, aby było im wygodniej, tak by
nic nie krępowało ich ruchów. On ostrożnie odgarnął jej włosy,
swobodnie skrywające jej słodkie policzki. Ona pogładziła go po twarzy.
Pocałowali się raz, za chwilę ponownie. Podniecenie w nich narastało z
każdym kolejnym całusem. Albert ściągnął koszulkę i rzucił ją w
niewidoczny kąt pomieszczenia. Matylda zaczęła go dotykać i całować go po zarośniętym torsie, sprawiając mu wielką rozkosz. Żądna
odwzajemnienia pieszczot, pozbyła się garderoby skrywającej jej
nienaganną kobiecość. Wiał delikatny wiaterek, niosący jesienną woń
mokrych liści, który wdzierał się przez uchylone okno do ich nozdrzy.
Gdzieś spośród odległych drzew było słychać przytłumiony dźwięk
puchacza, ale oni tego nie zauważali, byli zbyt pochłonięci sobą. Tylko
księżyc im się przyglądał, jakby nie znał wstydu. Wypowiadali szepty
pełne czułości jak delikatna, nienachalna muzyka. W końcu ich ręce
zacisnęły się na poduszce w spazmie uniesienia niczym batuta dyrygenta
przed kulminacyjnym momentem, po zgrabnie zagranym presto.
Marcin Jerzy Szałata, Pocałunek na dalsze jutro