– Kiedy już ubrałam się, poszłam jeszcze do łazienki skontrolować makijaż. Poprawiłam loczek nad czołem, poprawiłam brewki i rzęsy, a tu patrzę, w lustrze po półeczce chodzi duży CZARNY MOTYL. Po półeczce przed lustrem chodzi faktycznie duży, no, co najmniej jak wróbel, spaceruje, powoli macha skrzydełkami. Co najmniej wielkości wróbla. Na skrzydłach ma cieniutkie białe żyłki, na łebku spore ślepki, a nad nimi czułki, a pod łebkiem trąbka, którą maca po szkle. Otworzyłam drzwi na balkon i z łazienki wyprosiłam go, aby sobie poleciał, ale usiadł na firance. No to niech siedzi. Założyłam szpilki, wzięłam torebkę i zjechałam windą na dół. Dochodzę do autka, a po masce spaceruje CZARNY MOTYL i wachluje skrzydełkami. Nie zganiałam go. Wsiadłam i jazda! Przed cmentarzem było dużo ludzi, przeważnie żeglarze, poczty sztandarowe związku, klubów. Dwóch panów z zarządu głównego wprowadziło mnie do kościoła, posadzili przed katafalkiem z trumną Zygusia. On sam stanął za mną i razem patrzyliśmy, jak kolejno delegacja za delegacją i pojedynczy żałobnicy kładą wieńce i bukiety kwiatów. A po trumnie, uwierzcie mi, spaceruje CZARNY MOTYL i wachluje skrzydełkami. Znalazł się miły kolega, dobrze usadowiony w katolickich stowarzyszeniach, zresztą na wysokim stanowisku w instytucji naukowej. Chodziło o to, żeby agnostyk Zyguś miał piękną uroczystą mszę świętą. Legenda służąca temu celowi bazowała na zawodzie rybackim Świętego Piotra, który wszak żeglował po Jeziorze Tyberiadzkim. I On, jako klucznik wrót niebiańskich miałby wpuścić Zygmunta, wszak żeglarza, na niebiańskie wody? No i proboszcz się zgodził. Co pięć minut zmieniały się warty honorowe spośród kolegów.
Wojciech Jastrzębiec Kuczkowski, "Niezidentyfikowane obiekty świetlne", fragment