Dzieci
Z miłością jest jak z ideą boga. Wierzący nigdy go nie widział, nie
musi. Wiara w jego istnienie i spotkanie po śmierci, ułuda o nadludzkiej
mocy, czyni sens tutaj, na ziemi. Przemienia kłopot istnienia w
realność uśmiechu, cielesności, dotyku i wspólnoty w miłości do… boga.
Wyjście w wyższy wymiar czyni przystępnym ten poniżej. Podobnie
bezbożnik, pełen wiary w miłość do człowieka, czyni znośnym swoje
bytowanie tutaj. Właśnie za sprawą jakościowo tożsamej iluzji,
konstrukcji umysłu, która wymyka się racjonalnemu poznaniu. Ma jednak
zdecydowaną przewagę nad tym pierwszym: zabiera swoją iluzję do realnego
łóżka. W całym wszechświecie nie ma piękniejszego ołtarza.
A miłość? Widziałem matki, ale jeszcze nie myślałem, że jedynie one
kochają. Dziewczyny na ulicach? Byłem skłonny zakochać się dwa, trzy
razy każdego dnia… może niewiele więcej. Nie czułem się szczególnie
kochany przez kobiety, ale właściwie wcale mnie to nie interesowało.
Liczyło się to, co sam czułem. Może najbliżej miłości byłem w
codzienności, tak w ogóle, bez konkretnej przyczyny i specjalnych
okoliczności. Jak w deszczu, który spada niespodziewanie i po którym
przychodzi słońce albo nie przychodzi. Wówczas, gdy tak mocno odczuwałem
prostą radość życia. Jak dziecko, które nigdy się nie zastanawia, czy
to właśnie teraz jest ta szczęśliwa chwila.