Ładowanie

Słowa

Zamknij

Książka

Fragment książki

Lusiu, ja już naprawdę nie mogę wytrzymać. Wiesz, kogo spotkałam pół godziny temu? Idę ci na autobus parkiem nad strzelnicą, a tam przede mną idzie facet z jakąś młodą dziewuchą. Mówię ci: Romeo z Julią mogą się stracić. Tiu-tiu, dzióbka dej, przytulenie, rączka raz na plecach, raz na dupci. Mówię ci, love story. Na sicher! – Coś ty, Milu? Ja tu co dzień takie pary oglądam. Z Jugosławii wracasz i dopiero w Bielsku widzisz zakochane pary? Musiał ci dobrze ten Dubrownik wleźć za skórę. – Nie przerywaj, nie o to chodzi. Gdy ich wyprzedzałam, on nagle mi się kłania. Zbaraniałam, Władek Nehrebecki! Musiałam zrobić głupią minę, wcale nie jestem pewna, czy zamknęłam usta i nawet nie pamiętam, czy zdążyłam mu odpowiedzieć. – To ty nic nie wiesz, że Władek się ożenił?

Stanisław Noworyta, "Chodźmy na łąki nad Schodnicą", fragment

Książka

Fragment książki

Czemuś Achim z tą propozycją nie zwrócił się do mnie przed piętnastu laty, gdy jeszcze byłem dipisem w campie, w Schwarzenfeldzie? Wiem i ty wiesz, Achimie, że to tylko retoryka, bo wtedy jeszcze nie byłeś słynnym The King of Prawns Zachodniego Wybrzeża, a ja nie byłem jeszcze wtedy uznanym artystą. Dziś moja sytuacja jest zupełnie odmienna, dlatego musiałem w Oberhausen odrzucić łakomą i szczerą ofertę wdzięcznego kamrata.

Stanisław Noworyta, "Chodźmy na łąki nad Schodnicą", fragment

Książka

Fragment książki

– Widzisz, Władziu, ten nasz świat jest tak dziwnie urządzony, że na każdą dziedzinę życia przemożny, wręcz decydujący wpływ ma polityka. Dlatego nie ma tu miejsca na naiwną wiarę w dobre intencje władzy, ale za to jest duża przestrzeń na domysły, nieufność i ostrożność wobec wszelkich zapowiedzi płynących z jej kierunku. Niby już wiedziałem o tym w Katowicach i w Wiśle, niby byłem tego świadom też w Bielsku, ale dopiero tu, w Warszawie, przekonałem się naocznie o sile sztucznego demonizowania odpersonalizowanej instytucji, o posłuchu narzuconej propagandy i jej skutkach. Tu wyraźniej widać te zjawiska, niż wy to tam odbieracie.

Stanisław Noworyta, "Chodźmy na łąki nad Schodnicą", fragment

Książka

Fragment książki

Kasjerka na dworcu z uśmiechem podała mu bilet. – Do Katowic nie mam, ale dam panu bilet do Stalinogrodu. Też pan tam dojedzie. To zapominanie się, było powszechne, mimo natrętnej akcji korekcyjnej prowadzonej w Polskim Radiu, dostępnym już niemal w każdym domu. Z zainstalowanych głośników, zwanych „kołchoźnikami”, od szóstej rano do północy słychać było Wio koniku, Zachodni wiatr, Jak przygoda, to tylko w Warszawie, przeplatane przez audycje dla dzieci Błękitną sztafetę czy Radiową czelodkę, wiadomości i Falę 49. W uszy i w pamięć musiały wpadać słowa melodyjnego refrenu: „walczyk na lodzie, w Stalinogrodzie”, chociaż wśród kibiców hokeja uparcie, zamiast nowej nazwy Torstal, używano legendarnej Torkat.

Stanisław Noworyta, "Chodźmy na łąki nad Schodnicą", fragment

Książka

Fragment książki

Wszak „o wszystkim należy wątpić”, głosił mędrzec. Pewnie, że to wezwanie cyniczne, ale czyż nie ma w nim racji? Wątpienie podważa sam sens głoszonej tezy. Zaczyna się przecież od stawiania pytań i szukania nań odpowiedzi, które, dla uściślenia, także będą wymagały dalszych pytań i kolejnych odpowiedzi. Pytań nie stawia tylko ten, który wierzy każdemu słowu, bo nie myśli.

Stanisław Noworyta, "Chodźmy na łąki nad Schodnicą", fragment

Książka

Fragment książki

Animacja jest niczym innym jak ożywieniem narysowanych postaci. Ożywieniem za pomocą techniki filmowej. Sam robiłeś pierwszy filmik rysunkowy i wiesz, ile czasu ci to zabrało. Gdybyś miał do dyspozycji tych wszystkich specjalistów i taką technikę, Senator, który potrzebował zaledwie jednego metra szesnastomilimetrowej taśmy powstałby w kilka dni, nie w kilka miesięcy.

Stanisław Noworyta, "Chodźmy na łąki nad Schodnicą", fragment

Książka

Fragment książki

Przechodząc mimo stolików, nie mógł nie zauważyć lekkiego poruszenia i zainteresowania swoją osobą. To go nieco stropiło i lekko zmieszany dosiadł się do towarzystwa, które powitało go zasłużonymi docinkami. – Wystroiłeś się niczym jakiś major z AK. Kupiłeś ten strój na pasku? Natychmiast odzyskał utraconą na chwilę pewność siebie. Wyczuł przyjazny klimat. – Nie rozumiem, co to znaczy „na pasku”? Kupiłem to wszystko jeszcze w Rajchu. Mówcie, proszę, do mnie po ludzku, bo w ogóle to wiele tutejszych zwrotów nie rozumiem. Na przykład, powiedzcie mi, o co chodzi, gdy kramarka mówi mi: „idzzeidzze”? Wszędzie to słyszę. Parsknęli gromkim śmiechem, że cały lokal zwrócił uwagę na rozweselony stolik. – „Idzze, idzze, bajoku jedyn” – zapiszczała Wiśka. – To po prostu gest zniecierpliwienia wobec ględzenia, czyli: „idźże, do licha”.

Stanisław Noworyta, "Chodźmy na łąki nad Schodnicą", fragment

Książka

Fragment książki

Nie! Stanowczo nie na taki scenariusz był przygotowany. Amplituda nastroju od apogeum po perigeum, od zenitu po nadir, mogła być dla niejednego, zabójcza. Po raz setny wczytywał się, aż do wypalenia w mózgu, w ów straszny zwrot: „decyzją władz okupacyjnych akademia zamknięta do odwołania”. Zdewastowana tym ciosem psychika nie dopuściła do jakiejkolwiek sensownej refleksji. Wręcz bronił się w swej podświadomości przed szybką reakcją mogącą jedynie pogorszyć i tak paskudne położenie, a powrót do Schwarzenfeldu był zbyt szybki jak na powrót do przeszłości, który przecież miał być podróżą w przyszłość.

Stanisław Noworyta, "Chodźmy na łąki nad Schodnicą", fragment

Książka

Fragment książki

Strychową przestrzeń wypełniały gęste kłęby pary, które natychmiast, wydostawszy się na zewnątrz, rozprzestrzeniły się po klatce schodowej, ograniczając widoczność do ledwie żarzących się punkcików w miejscu zapalonych lamp. – Gdzie jest, kurwa, zawór? I to był prawdziwy krzyk rozpaczy i bezradności. Po omacku, bez orientacji, na chybił trafił, kto żyw rzucił się w poszukiwaniu czegoś takiego, czego niejeden nigdy na oczy nie widział. Nerwowość potęgował absolutny brak widoczności i orientacji. Ludzie wpadali na siebie i klęli siarczyście, jakby kolejne rymowane wiązanki miały cokolwiek w tej sytuacji pomóc. Dopiero po jakimś czasie, gdzieś z dołu, a może z piwnic, doszedł do nich radosny wrzask: – Mam zawór! – To dawaj go szybko tutaj! – odpowiedział mu histeryczny głos z góry schodów. Ryk rozbawienia był oznaką powszechnej ulgi.

Stanisław Noworyta, "Chodźmy na łąki nad Schodnicą", fragment

Książka

Fragment książki

Nagle ni z tego, ni z owego do głosu doszło sumienie. W końcu po raz pierwszy w życiu będzie kradł. Jak tu sobie z tym poradzić? – Erónie, chopie, nie gupjyj. Mosz, utrope ale? Co ty fandzolisz? Jaki grzych? Kie zabjyrosz złodziejowi, to je genau, dobry uczynek. Wjysz, wiela ludziom uratujesz życie? Wjysz, wiela patronów Hitler nie kupi, jak mu weznymy trocha geldu? Kieś katrupił „sopraniste”, tyż żeś przódzi rzykoł? Może gdyby był sam, pewnie by zwariował, ale na szczęście był z Achimem.

Stanisław Noworyta, "Chodźmy na łąki nad Schodnicą", fragment

Książka

Fragment książki

– Tato, widziałem cię wczoraj z kobietą na plantach. Czy...? – Nie dokończył, bo w tym momencie Władysław żachnął się i sam spytał dość zaczepnym tonem: – Czy mnie już nic nie wolno? – Oczywiście, że ci wolno. Tylko nam chodzi o to, że dopiero za miesiąc minie rok od śmierci mamy. – Chłopaki, pamiętam o tym. Nie musicie mi tego przypominać. – Ale, tato, chyba nie myślisz o stałym związku, bo to... – Co „bo to”, Romku? – zaperzył się z lekka, ale natychmiast zmienił ton. – Chłopcy moi – wyraźnie zmiękł, niemal spokorniał – nie myślicie chyba, że w wieku pięćdziesięciu lat nałożę na nogi kapcie, siądę w fotelu i przytulę się do kaloryfera?

Stanisław Noworyta, "Chodźmy na łąki nad Schodnicą", fragment

Książka

Fragment książki

– To dlatego nie nazwałeś ich Zbyszek i Romek, tylko jakiś Bolek i Lolek. – Właśnie dlatego. Moi chłopcy wkrótce dorosną, a Bolek i Lolek mają być wieczni. Są dziećmi dla dzieci. Poza tym jak miałem ich nazwać? Wicek i Wacek? Flip i Flap? Pat i Patachon czy Jacek i Placek? To już było. U Dymszy Bolek z Lolkiem to ta sama osoba w dwóch postaciach, w Kuszy to dwóch sympatycznych urwipołciów. Nazwałem ich Bolek i Lolek i tak ma zostać. – Jasne, szefie.

Stanisław Noworyta, "Chodźmy na łąki nad Schodnicą", fragment

Książka

Fragment książki

Dziecięce rozumienie tożsamości, a pochodzące wprost od rodziców, jest jego wiedzą dziecięcą. To jeszcze nie świadomość. Tę posiądziesz później, gdy po raz setny wsłuchasz się w opowieści o swoim dzieciństwie, gdy w rysach, w zachowaniu i wyglądzie rodziców dostrzeżesz w sobie ich cechy, czyli zalety i wady, przejęte od każdego rodzica z dwudziestoma trzema chromosomami.

Stanisław Noworyta, "Chodźmy na łąki nad Schodnicą", fragment

Książka

Fragment książki

– Proszę do mnie kierownika personalnego z teczką reżysera Władysława Nehrebeckiego. Na jednej nodze! – Dajcie mi, towarzyszu kierowniku, akta tego tu gagatka. Dziękuję, możecie wyjść. – Fiuu! – gwizdnął z cicha – co my tu mamy? Przez chwilę czytał i przerzucał strony, po czym wrócił do początku, wypiął jedną z kart i podał ją Władysławowi. – Masz, schowaj. W aktach wystarczy jeden. Nikomu się nie chwal i nie pokazuj. Składając kartę z własnoręcznie podpisanym życiorysem, zdążył odczytać kulfonami skreślony na marginesie dopisek: „nie ma technika”.

Stanisław Noworyta, "Chodźmy na łąki nad Schodnicą", fragment

Książka

Fragment książki

Czyż nie prościej opisać k i m jest artysta niż odpowiedzieć na pytanie: c z y m on jest? A właśnie nie, bo to nie to samo. Gdy pytam: „czym jest artysta?”, mam na myśli bezwolny przedmiot modelowany, sterowany, kierowany, korygowany instrumentami prawa, religii, mody, opinii, sugestii i innymi różnymi formami nacisku na artystę. Gdy pytam: „kim jest artysta?”, widzę twórcę niezależnego od niczyjej woli, wolnego od jakiegokolwiek nacisku, głoszonych zakazów, nakazów czy zaleceń. To podmiot sam wybierający moment, temat, styl odpowiadający jego talentowi, wrażliwości i zaangażowaniu.

Stanisław Noworyta, "Chodźmy na łąki nad Schodnicą", fragment

Książka

Fragment książki

Opinię „Tygodnika Warszawskiego” znali, zwłaszcza z artykułów wychodzących spod klawiatury niestarego przecież Olgierda Budrewicza, który miał o „Nowym Świecie Przygód” jak najgorsze zdanie. Epitety o brukowym charakterze ich pisma, robionego na poziomie szkoły podstawowej bolały, ale i śmieszyły, jak ten zarzut o gwarowym języku i straszliwie nieinteligenckiej treści. Bardziej jednak zabolało, gdy do głosu dopuszczono przybyłego z Warszawy „gołębiorza o ruskim nazwisku”. Abramow nie dość, że z „Tygodnikiem Warszawskim” w ręku powtarzał za Budrewiczem wszystkie brednie, to na dodatek, co właśnie najbardziej wzburzyło Niewiarowskiego, wyciągnął z teczki numer lewicowej krakowskiej „Kuźnicy”, w której Bobińska naprawdę zaszalała.

Stanisław Noworyta, "Chodźmy na łąki nad Schodnicą", fragment

Książka

Fragment książki

Po przejściu na drugą stronę ulicy, ale jeszcze w pobliżu stacyjnych zabudowań, podeszło do nich dwoje młodych ludzi z zapytaniem, które brzmiało niczym propozycja: – Do ośrodka Caritasu? Pomożemy. – To gdzieś tu blisko. Dziękuję. Dam radę. – No to pomożemy. Uprzejmie, ale nadzwyczaj stanowczo, wyciągnęli z jej ręki walizkę i szybko pobiegli z nią przodem. Krzyknęła, by zaczekali, bo nie nadąża, ale jej wołanie wywołało skutek odwrotny. Obie postacie uskoczyły w bok i zniknęły w najbliższej przecznicy. Listopadowe ciemności rozdarł przeraźliwy krzyk Halinki, gasząc błyskawicznie nieliczne okna. Pustymi uliczkami pohulał wiatr i nieco przytłumił histeryczne zawodzenia ograbionej nieszczęśnicy, bezskutecznie wzywającej pomocy. Na różne sposoby ojczyzna witała rodaków.

Stanisław Noworyta, "Chodźmy na łąki nad Schodnicą", fragment

Książka

Fragment książki

Teroz mi się wspomnioł kolega z kopalni – Serb Toza. Óni tam w Serbii cały dzień poradzą przesiedzieć w kawiarni. Baby w domu robią, a óni siedzą „u kafany”. Serby wierzą, że każdy człowiek ma zapisaną do przeżycia liczbę dni, ale do tej liczby nie liczą się dni spędzone w kawiarni. I on powiedzioł, że jak z tego wyjdzie cały, to go żadno siła „z kafany nie wytargo”. Jo go teroz rozumiym. – Skąd jesteś, Edek? Pytam, bo zamiast: „tak”, mówisz: „ja”, a zamiast „ja” mówisz: „jo”. – Bo jo żech jes z Bjylska. Na Sikorniku pytejcie o Midora. W Bjylsku tak sie godo.

Stanisław Noworyta, "Chodźmy na łąki nad Schodnicą", fragment

Książka

Fragment książki

Życie nie ma żadnej wartości, gdy niczego od niego nie oczekujesz, gdy na nic już nie czekasz. Oczekiwanie, obojętnie na co, jest pospolitą, dla niektórych jedyną motywacją i sensem życia. Człowiek zawsze na coś czeka. Więźniowie, jeńcy, katorżnicy żyli nadzieją wyzwolenia. Czekali na nie. Każdego wieczora i każdego ranka uświadamiali sobie sens czekania. I czekali. Żyli, bo przecież czekali. Ci, którzy przeżyli, tym bardziej wierzyli w moc czekania. Czekanie to siostra nadziei. Gdy jej braknie, już na nic nie czekasz, wtedy umierasz. To nieprawda, że nadzieja umiera ostatnia. Ostatni umiera człowiek po utracie nadziei. Na cokolwiek. Wtedy, gdy już na nic nie czeka. Dlatego każdy żyjący na coś czeka. To jest cel i motywacja, która dyktuje kolejne kroki – cele. Bez oczekiwania na cel martwiejesz.

Stanisław Noworyta, "Chodźmy na łąki nad Schodnicą", fragment

Książka

Fragment książki

Był sobie piśmienny, wioskowy pastuch – ława oparta o ścianę domu skrzypnęła donośnie. Semen wydawał się wchodzić w jakiś trans, jakim zapewne nieraz uwodził słuchaczy – który słuchał bajań ślepców: lirników, wędrownych bandurzystów i śpiewających rzewne ukraińskie dumki gęślarzy. O Sahajdacznym, o zwycięskim Chmielu, o wyprawach na sułtana, na Lachów, o Honcie i Żeleźniaku, o krzywdzie własnego ludu. Zapisywał je i sam tworzył wiersze. Po ukraińsku. Musiał być przy tym zdolnym malarzem, skoro rosyjscy artyści malarze wykupili go z poddaństwa. To on pokazał światu i swojemu narodowi jego własną historię. Tylko on mógł to zrobić. Był jednym z nas. Z narodu, którego nikt za naród nie uznawał. Taras Hryhorowycz Szewczenko przypomniał swoim rodakom, że są starym i dumnym narodem.

Stanisław Noworyta, "Chodźmy na łąki nad Schodnicą", fragment