Urlop od cierpienia
Data:
2024-10-04
Miejsce:
Sztukater.pl
Zazwyczaj otwierając książkę, trafiamy na twór zawarty między okładka przednią i okładka tylną, który ma swój układ, dąży do określonego celu ukazania nam pewnej historii. W przypadku tej książki jest zgoła inaczej. Mam wrażenie, że autorka odkręciła kran i zaserwowała nam prawdziwy potok myśli, w którym nie zawsze łatwo się odnaleźć. Myśli łączą się ze sobą po często znanej tylko pani Luizie nici, którą chyba nie zawsze umiałam dojrzeć. Czytając tę książkę, miałam wrażenie, że czytam czyjś pamiętnik, dziennik myśli, przeżyć, bez konkretnych wydarzeń a sam sens przemyśleń. Na początku czułam się nieco nieswojo, jednak po kilku rozdziałach rozsiadłam się wygodnie i czułam, że płynę razem z falą przemyśleń autorki. Udało się! A jak już złapałam sens, to okazał się on głębszy, niż mogłam się spodziewać. Czytając Urlop od cierpienia płakałam, bo słowa Luizy Tarnowieckiej są o mnie, są o Tobie, są o niej, o nas. Płakałam, bo książka przepełniona jest miłością, akceptacją, odpuszczaniem. Książkę przeczytałam kilka razy, wracałam do konkretnych rozdziałów, jakbym czytała zupełnie nowe dla mnie słowa; a słowa były te same, tylko ja nadawałam im inne znaczenie. Nie podchodziłam do tej pory w taki sposób na przykład do pojawiających się w mojej głowie myśli. Według pani Luizy myśli się myślą same i jest w tym dużo prawdy. Możemy zwracać na nie uwagę, zagłębiać się w nich, rozmyślać i rozpamiętywać lub puścić je wolno i zupełnie się nimi nie przejmować. A my na co dzień przywiązujemy się do myśli, myślimy, że są nasze, trzymamy się ich sztywno. Bo kim byśmy byli, nie myśląc?