„Strażnik Czasu. Początek”
Data:
2020-06-30
Miejsce:
Książka wypada nad wyraz dobrze. Ale żebyśmy się zrozumieli – to nie „Władca
Pierścieni”, z „Wiedźminem” też nie powalczy, choć pewne powinowactwo
także jest widoczne. Z tym pierwszym łączy go np. postać wybrańca, który
ma do wypełnienia ważną misję wpływającą na dalsze losy świata; a także
zakapturzony jegomość na okładce przypominający Tolkienowskiego
Nazgula. Z kolei od Andrzeja Sapkowskiego autor zapożycza słowiańsko
brzmiące nazwy i imiona. Momentami lubuje się też w brutalnych opisach
walk i tryskającej juchy. Ale „Strażnik Czasu. Początek” swoim
mitologicznym, boskim rodowodem bardziej zahacza o „Starą Baśń”
Kraszewskiego. Zwróćmy uwagę chociażby na Swaroga – pana Słońca i na
jego przedstawiony w pierwszym rozdziale konflikt z przebiegłą Marzanną.
Następstwem tej kłótni „na górze” będzie zburzenie spokojnej ludzkiej
codzienności. Magiczny naszyjnik z różnokolorowymi kamieniami,
symbolizującymi żywioły zostanie zerwany z szyi złej bogini. Na ziemię
spadną meteoryty. Wrota Czasu zostaną zablokowane. Nic już nie będzie
takie, jak zawsze. Zgubnym siłom może się przeciwstawić jedynie specjalnie wyszkolony wysłannik, któremu niestraszne żadne
niebezpieczeństwa. Na kolejnych kartach książki poznajemy owego
bohatera. To osierocony przez Ziemowita i Ernę młody chłopiec. A imię
jego – Sambor. Kiedy trafi do obozu rekrutów i pod opiekę Drakora,
jeszcze nie będzie wiedział, co jest jego przeznaczeniem. Dopiero, kiedy
stanie się banitą i usłyszy głos boga, wyruszy w podróż. Cel będzie
bardzo ważny: musi odnaleźć zielony Kamień i przywrócić
czasoprzestrzenny ład.
Druga powieść, wcześniej doświadczonego w poezji, Krzysztofa
Niedziałkowskiego rozgrywa się w tym samym, wymyślonym uniwersum, ale
znacznie się różni od tamtej. „Mateusz i Kamienny Krąg” był bardziej
przygodową historią dla młodzieży, która momentami mogła kojarzyć się
serialową „Tajemnicą Sagali” czy filmem „Pierścień Księżnej Anny”. Tam
też nastolatkowie przenosili się w przeszłość, do epoki średniowiecza
lub do jeszcze innych okresów w dziejach. Krzysztof wrzucił jednak
Mateusza i Michała do własnego, wykreowanego dzięki bogatej wyobraźni,
niebezpiecznego świata. Podtytuł: „Początek” może sugerować, że oto mamy
do czynienia z tzw. bezpośrednim prequelem. Tymczasem zaskakuje. Nie
dość, że jego nową przedstawicielkę gatunku fantasy można czytać bez
znajomości debiutu, to jeszcze okazuje się, że oddał do dyspozycji
publikację o większej fabularnej głębi, dla nieco starszej młodzieży i
osób obojga płci, z bardziej rozbudowanymi bohaterami, krainami
(wyjdziemy poza granicę Wislandii), a nawet politycznym tłem, dworskimi
knowaniami, walką o władzę i piękną kobietą na drugim planie. Szacunek za stworzenie
książki ze sporym potencjałem na kolejne części. Oczywiście, mam pewne
zastrzeżenia, jak choćby dotyczące: zbyt „łagodnych”, prostych dialogów
(aż się prosi o bardziej częste, ostre jak brzytwa odzywki lub
archaiczne słówka) czy tego, że książka jest za krótka i kończy się…
nagle, jakby autor przed kimś uciekał i chciał bardzo szybko pozamykać
wszelkie wątki. Poza tym, kiedy opisuje ten istotny przedmiot motywujący
działania postaci, ciągle przed moimi oczami pojawia się słynny kamień
Thanosa (tak, tego z komiksowego „Avengers”). Co by „złego” nie napisać o
tej powieści, to i tak czyta się ją przednio, z czystą, niewymuszoną
przyjemnością.
Sambor to wojownik nieco zagubiony, nieufny, niepewny swojego
przeznaczenia; to bohater wątpiący w powierzone zadanie,
samowystarczalny, nielubiący być sterowanym jak kukiełka. Jak takiemu
nie kibicować, jak nie poszukiwać wspólnie kamyka o potężnej mocy?!
Pamiętamy różnych rycerzy-wybrańców z wielu książek, ale ten prosty,
umowny schemat wzorowany na uniwersalnej wędrówce wg Campbella i tutaj
nie przeszkadza. Jeszcze ciekawsze są inne postacie, między innymi
mistrz Gerald (nie mylić z Geraltem z Rivii), który z pomocą asystentów
„majstruje” coś przy ludzkich cieniach. Co dokładnie, zdradzać nie będę.
Wspomnę tylko, że to bardzo intrygujący motyw – nie przypominam sobie
podobnego literaturze. Największy podziw budzi jednak rozdział
poświęcony Grymeslandii. Autor przekonująco, z dbałością o szczegóły,
przedstawia jej historyczny rys i wygląd mieszkańców. Grymersi i ich
kultura są niczym Ateńczycy w starożytności. Z kolei Urlandia ze swoją
dżunglą i krwawymi obrzędami przypomina państwo Inków i Majów. To
jeszcze nie wszystkie ukazane tu krainy. Szkoda, że pisarz nie dołączył
do książki rozrysowanej mapy całego „kontynentu”. To wzbogaciłoby
historię i dodało jej rozmachu.
Pustynne potwory, złowrogie cienie, bogowie, wojownicy, magiczne
kamienie i rozwinięte cywilizacyjne plemię – czyż nie o tego typu
elementy chodzi w fantasy? Summa summarum „Strażnik Czasu. Początek”
jest więc pozycją godną polecenia. Szczególnie tym, którzy bujając w
obłokach, marzą o zakupie latającego dywanu. Tylko czy on na pewno
wzniesie się wysoko ponad chmury i wysłucha rozkazów?
Link do recenzji: TU